Mistrz Eliksirów
Forum Miłośników Profesora Severusa Snape'a
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Mistrz Eliksirów Strona Główna
->
Wśród Rozgardiaszu na Biurku
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Gabinet Mistrza
----------------
Regulamin
Profesorski Dywanik
Fanklub
Tablica Korkowa
Sowia Poczta
Profesorski Fotel
Wśród Rozgardiaszu na Biurku
Za Szklaną Gablotą
Pomiędzy Ingrediencjami w Kredensie
Hogwart i Okolice
----------------
Biblioteka
Sala Projekcyjna
Zakazany Las
Ministerstwo Magii
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Gala
Wysłany: Pią 23:32, 21 Kwi 2006
Temat postu:
Odsłona IV
Podchody
"(...) jeśli wyrzekasz się czegoś, to zrastasz się z tym na zawsze.
Kiedy coś zwalczasz, wiążesz się z tym na wieki.
Tak długo, jak z tym walczysz, tak też długo dajesz temu moc.
Dokładnie taką moc, jak ta, którą wkładasz w tę walkę. (...)
Tak więc musisz "przyjąć" swoje demony, bo kiedy z nimi walczysz dajesz im siłę.
Kiedy się czegoś wyrzekasz, stajesz się z tym związany.
Jedynym sposobem, aby się z tego wyzwolić, jest poddać się temu.
Nie wyrzekaj się niczego, poddaj się temu."
(Anthony de Mello „Przebudzenie”)
Gdy Severus powrócił tego dnia do domu zastał uśpioną Yen rozciągniętą malowniczo na kanapie. Jedna jej dłoń zwieszała się ku ziemi, druga była zaciśnięta na książce, którą musiała czytać przed zaśnięciem. Jasna, szczupła sylwetka, obleczona w lekką, zielona suknię, odbijała się na tle czarnego adamaszku. Ten sam odcień zieleni powtarzał się też w kolorze lakieru na paznokciach jej drobnych stop i rąk. Szeroki szal, w który była otulona spływał miękko z jednego ramienia. Spokojna, gładka twarz zdawała się jaśnieć w półmroku, kontrastując z wijącymi się wokół niej włosami.
Severusowi już nie pierwszy raz przyszło do głowy, iż patrzenie na Yenllę Honeydell samo w sobie stanowi estetyczne doznanie, niby podziwianie malowidła w galerii. Uświadomił sobie też, że jego mocne postanowienia odnośnie trzymania się od niej na możliwie duży dystans zostaną wkrótce poddane weryfikacji... i właściwie nie miałby nic przeciwko poniesieniu w tym wypadku klęski. Co zdecydowanie nie wróżyło najlepiej na przyszłość.
Yen Snape otworzyła jedno oko i zerknęła bystro na drzwi gabinetu, za którymi chwilę wcześniej cicho zamknął za sobą Severus. Uśmiechnęła się przy tym do siebie tak przewrotnie, iż mężczyzna chyba rzeczywiście powinien zacząć się bać...
***
- Uch!
Doprowadzona do ostateczności Minerwa McGonagall wypadała z salonu na Grimmauld Place 14, trzaskając z rozmachem drzwiami, po czym wrzasnęła z irytacji. Następnie poprawiła tiarę, która w międzyczasie zdążyła jej się osunąć na oczy i ruszyła przed siebie nawet się nie oglądając.
Dawno nikt nie zdołał jej do tego stopnia wyprowadzić z równowagi. W całej swej długiej nauczycielskiej (i nie tylko) karierze znosiła już cierpliwie najdziwaczniejsze pomysły Albusa Dumbledore'a i to tej pory wszystko tolerowała, bo, po prawdzie, w ostatecznym rozrachunku przynosiły im wszystkim korzyść, ale TO?! Profesor McGonagall nie odważyła się jeszcze nigdy tak otwarcie sprzeciwić dyrektorowi ani, broń Merlinie, na niego krzyczeć, jednak jego ostatni plan... Przecież to było czyste szaleństwo! Sławna z powodu swego chłodu i niemal nieludzkiego opanowania Minerwa McGonagall właśnie urządziła części Zakonników iście karczemną awanturę, lecz miała powód! Przypadek Yenlli Honeydell!
Pomysł ze ślubem to była zwyczajna bzdura... i igranie z ogniem, i profesor transmutacji od samego początku była temu przeciwna. Severus Snape nie jest idiotą, nie pozwoli na taką zabawę swoim własnym życiem – Dumbledore i tak chwilami pogrywa z nim w zatrważający sposób. Przez moment była pewna, że udało jej się przemówić im wszystkim do rozumu, a tutaj nagle okazuje się, że nie! Że nie tylko przeprowadzili całą akację, ale zrobili to już tydzień temu i nawet nie raczyli jej o tym powiadomić. To było oburzające!
Jak oni mogli to zrobić! Przecież Yen nie jest lalką! Nie jest ich zabawką, ale żywą kobietą! Minerwa bardzo starała się na całą sprawę nie używać Syriuszowego określenia: „ciężka praca fizyczna”, lecz nie mydlmy sobie oczu – taka właśnie była prawda. Yen miała zostać kochanką Snape'a ze wszystkimi tego konsekwencjami i obowiązkami. W to, że Severus Snape nader chętnie ją przyjmie, profesor McGonagall nie wątpiła ani przez chwilę. Każdy by przyjął! Mówimy o Yenlli Honeydell! Jednak co zrobi później? Jak z nią postąpi? Przecież to naturalne, że będzie się chciał odegrać. Nie wiadomo, co może uczynić, jeżeli będzie się czuł uprawniony do wszystkiego, a jakie szanse będzie miała Yen przeciwko Severusowi? Żadne! Od początku do końca będzie zależna od jego łaski i jego humorów, z których słynął od lat.
I jakim prawem to na niej wymogli? Bo potrzebny jest im szpieg? Severus Snape? Może i owszem, ale trzeba mieć jakieś moralne wartości, na litościwego Merlina! Wszak to oni są „tymi dobrymi”! Nieważne, co Yen wyprawiała jako nastolatka, teraz jest dorosłą kobietą i może być zupełnie inna, ale czy kogoś to zainteresowało? Nie! Z kolei każdy wie, że prośbom Dumbledore'a się nie odmawia. Mogli zmusić Yen do bycia im powolną na setki sposobów, znaleźć na nią haka. Byli pewni, że się nie sprzeciwi. Nikt się nie sprzeciwia...
Nieszczęsna Yenlla Honeydell wydana została na pożarcie smokowi w imię idei i nie miała żadnych szans odwrotu. Jeżeli nie ma absolutnie nikogo, kto zatroszczyłby się o jej los, to chociaż ona, Minerwa McGonagall, postara się w razie czego służyć jej wszelką pomocą. Właśnie to sobie obiecała, gdy deportowała się z powrotem do Hogwartu.
***
- Zawsze uważałem Minerwę za rozsądną kobietę – stwierdził Alastor Moody po wyjątkowo burzliwym opuszczeniu sceny przez profesor McGonagall. - Kto by pomyślał, że z niej taka histeryczka?
- Och, to naturalne – Dumbledore wykonał w jego stronę uspokajający gest ręką, równocześnie evaneskując ostatnie, hasające wesoło po salonie żaby, które, zapewne pod wpływem jej irytacji, wystrzeliły z różdżki profesor transmutacji. - Jest kobietą. One mają trochę inny pogląd na pewne sprawy, do wszystkiego podchodzą bardzo emocjonalnie. Poza tym chyba zapomniała, jaka jest Yen Honeydell.
- Yen, Yen, Yen, a ty cały czas o jednym! - stary auror wydawał się poddenerwowany. - Dumbledore, czy ty jesteś absolutnie pewien, ze ona sobie poradzi? Wygląda, jakby miał ją wiatr zdmuchnąć, a to jednak Śmierciojad. Trzeba kogoś silnego doświadczonego, kto dobrze potrafi machać różdżką, żeby mu się w razie czego postawić.
- Zlituj się, Alastorze!
- Ale musi umieć nad nim zapanować. Zaklęcia osłonowe, tarcze, Cruciatus...
- Alastorze, jak ty właściwie wyobrażasz sobie jej misję? - uśmiechnął się dyrektor. - Yenlla ma się tylko zająć Severusem, nazwijmy to „dotrzymywaniem towarzystwa”. Nie pojechała do Rumunii tresować smoków.
- Jeżeli mam być szczery, to wolałbym się przespać ze smokiem, niż ze Snape'em
Usadowiony w kącie i milczący do tej pory Syriusz Black parsknął dzikim śmiechem, co po raz kolejny zjednało mu sympatię i pełne uznania spojrzenie starego aurora. Szalonookiemu coraz bardziej podobał się ten chłopak. Mogliby być z niego ludzie, szkoda, że tak sobie spieprzył życie i musiał teraz gnić w tej starej ruderze Blacków...
Siedzący w fotelu i przeglądający gazetę Remus Lupin dla kontrastu obrzucił ich obu pełnym zgorszenia wzrokiem, a dyrektor wymownie wzniósł oczy ku niebu.
- Rzecz gustu, Alastorze. Severus jest, powiedziałbym, dość interesującym mężczyzną i potrafi być doprawdy ujmujący, gdy tego chce.
Teraz w salonie rozległo się zgodne prychnięcie ze strony Moody'ego i Blacka.
- Czyli nigdy? - zapytał kpiąco ten ostatni.
- Naprawdę – ciągnął auror. - Mówię szczerze. Smoki bywają raczej łagodne dla kobiet, oczywiście z wyjątkiem dziewic, ale, sadząc z opisu, tej twojej to już od lat nie grozi. A Śmierciojady... Większość to kompletni psychopaci i brutale!
- I domowi tyrani, którzy znęcając się nad własnymi rodzinami podbudowują swoje ego, tak? To chciał pan powiedzieć, panie Moody? - wtrącił się z niespotykanym u niego poruszeniem w głosie Lupin. - Co się oczywiście nie zdarza aurorom ani innym przedstawicielom społeczeństwa czarodziejów. W rodzina Crouchów oczywiście też trudno byłoby dopatrzeć się jakiejkolwiek patologii... – zakończył sarkastycznie.
- Młody Crouch był właśnie Śmierciojadem.
- Miałem na myśli jego ojca – odgryzł się Remus.
- O co ci chodzi, Lupin, co? - błysnął jedynym prawdziwym okiem Moody. - Czyżby zbliżała się pełnia?
- Panowie, proszę! - przerwał im szybko Dumbledore. - Znowu zaczynacie? Dopiero co wybiegła stąd Minerwa.
- To twój wilkołak ma jakieś obiekcje – prychnął Moody.
- Remusie, proszę!
- Więc trzeba mnie było tam nie wysyłać – powiedział cicho, ale dobitnie człowiek, zwany niegdyś, w lepszych czasach, Lunatykiem. - Czuję się teraz okropnie.
- Och, nie przesadzaj, Luni – rzucił Syriusz pozornie lekkim tonem, na co Lupin odpowiedział mu typowym dla siebie przeszywającym, pełnym żalu wzrokiem.
- Dobrze, spokojnie – próbował ich poskromić dyrektor. - Yen jest już u Severusa. Plan został wprowadzony w życie. Pozostaje nam tylko czekać.
- Z założonymi rękami? - oburzył się Szalonooki.
- Troje to byłby w tym wypadku tłum, sam to przyznasz, Alastorze – uśmiechnął się pogodnie prawdopodobnie najpotężniejszy czarodziej na świecie.
- Tak, ale... Niech mnie! - wykrzyknął nagle sceptyczny auror. Sceptycyzm był chyba jego cechą charakterystyczną. - Nawet jeżeli, powtarzam – jeżeli! - ten plan ma w ogóle sens, to trzeba by tu kogoś... ja wiem? Sprytnego? A to twoje chucherko to jakieś takie... Owszem, imponujące w pewien sposób, aczkolwiek... Co to w ogóle za jedna?
- Alastorze, ty naprawdę nigdy nie słyszałeś o Yenlli Honeydell?
Stary auror zdecydowanie pokręcił głową.
- A powinienem? - zapytał.
- Ależ to gwiazda. Swego czasu była na okładkach wszystkich magazynów.
- Wiesz, Dumbledore, „swego czasu” miałem ważniejsze rzeczy do roboty, niż babranie się w zjełczałej śmietance towarzyskiej tego naszego światka, chociaż prędzej czy później i tak zdecydowana większość tego towarzystwa przewinęła się przez moje biuro. Ale nigdy nie miałem prenumeraty „Czarownicy” - dokończył uśmiechając się kpiąco - ani ambicji bycia na bieżąco w sprawach, kto z kim, kiedy, gdzie i dlaczego.
- Alastorze, to jest aktorka.
- Słucham?
- Aktorka dramatyczna.
- A przy tym stara komediantka, swoja drogą – dorzucił ironicznie Syriusz.
- Yen Honeydell to aktorka, tancerka i śpiewaczka. Niespotykana uroda, wielki talent, głos jak anioł, była skazana na sukces. Miała, jak to się mówi, pazur.
- Aktorka powiadasz? - Moody podrapał się w zamyśleniu po brodzie. - W takim razie... Na mój nos, to jednak rzeczywiście podstępna pułapka...
- O której Severus z pewnością wie! Zna ją najlepiej z nas! - wyrwało się z pasją Lupinowi, podczas gdy Dumbledore szybko kontynuował.
- Yenlla debiutowała równocześnie u nas i u mugoli. Wiesz, jak to jest, Alastorze. Artyści! Przemykają swobodnie ze świata do świata, jakby w ogóle nie zauważali barier. Zwyczajnie inny gatunek, oni chyba nawet nie widzą różnic.
- Tak – wtrącił z groźna miną auror. - Ciągle z nimi zamieszanie, bo pakują się tam, gdzie nie trzeba, a niewiele można im zrobić. Nawet Oblivate odpada, bo to podobno szkodzi na talent. Tfu! - Moody splunął wymownie na przeżarty przez bahanki dywan starej pani Black. Na jego szczęście nie widziała tego Molly Weasley.
- O tym właśnie mówię. A co do Yen: wielki talent, błyskawiczna kariera. Wkrótce panna Honeydell była wszędzie. Witchway, Broadway Carnegie Hall, Globe... i równie szybko nastąpił koniec. Krótki jest lot ćmy. Nie trwało to dłużej niż rok. Pierwsza propozycja z Hollywood przyszła na tydzień przed tym, jak trafiła do Śmierciożerców, a już wcześniej musiała się ukrywać.
- Hollywood? - szczerze zdziwił się Szalonooki.
- Tak. Wielka strata. Dawno nie było tam nikogo od nas... Bela Lugosi... Potem Shirley Temple, której połowa życia zeszła na ciągłych transmutacjach i eliksirach odmładzających. Ktoś jeszcze?
- Vivien Leigh – dopowiedział smutno Lupin. - Nie wytrzymała presji.
- Tak – zgodził się Dumbledore. - A potem już chyba nikt, choć wielu wydaje się to nęcące. Jaką przyszłość w końcu daje magia? Uzdrowiciel albo nauczyciel? Młodzi chcą czegoś więcej – pokiwał z rezygnacją głową dyrektor Hogwartu. - Chcą sławy.
- Rickman – odezwał się niespodziewanie Black, powodując chwilową konsternację.
- Słucham? - rzucił z uprzejmym zainteresowaniem Dumbledore.
- Rickman. Alan Rickman. Jeszcze on.
- Ach, no tak! Prawie zapomniałem. Byłem jeszcze profesorem, gdy uczęszczał do Hogwartu. Był całkiem bystrym chłopcem, ale rzucił to wszystko w piątej klasie.
- Wygląda trochę jak Sma... Snape – kontynuował w zamyśleniu Łapa. - Gdyby ktoś kiedyś chciał napisać sztukę o Nietoperzu, mógłby go zagrać – dokończył z miną, która aż nadto jasno wyrażała, co myśli o podobnej tematyce literackiej.
- Daj spokój Syriuszu – roześmiał się szczerze dyrektor. - Severusowi ten pomysł z pewnością nie przypadłby do gustu.
- Rickman jest od niego dwa razy starszy – zauważył Lupin.
- To co z tego? Snape i za sto lat będzie wyglądał tak samo.
- Och, przestańcie już – Dumbledore zdecydowanie uciął wszelkie dyskusję na temat swojego byłego mistrza eliksirów i jego ewentualnych ekranowych odtwórców.
- Tak, cicho! Co dalej z tą Yen? - dopytywał się Moody, którego cała historia zdawała się zaciekawiać. Jednak nagle, zanim dyrektor zdążył odpowiedzieć, w oczach aurora nagle rozbłysło zrozumienie. - Ej, chwila! Zaraz, czy to nie jest przypadkiem ta, co... Wtedy, z Koszmarnego Dworu?
- Tak, to ona. Yen cudem przeżyła, ale po powrocie od Śmierciożerców przez wiele lat nie zdołała się pozbierać. Zaprzepaszczona kariera, złamane życie.
- Dumbledore, naprawdę nie musisz mi tłumaczyć, jak wygląda człowiek po wakacjach u Sam-Wiesz-Kogo. Widziałem ich setki, choć większość nie mogła się już nikomu poskarżyć, bo była martwa lub obłąkana.
- Od tej pory panna Honeydell trzymała się z boku, nie wróciła na scenę. Zajęła się czymś innym. To jeden z najbardziej kompetentnych ziołoznawców, jakich znam. Napisała na ten temat mnóstwo książek, oczywiście czysto teoretycznych, ponieważ to Krukonka.
- Tak – pokiwał głową Moody – smutne, ale prawdziwe. Niech mnie Dumbledore, lecz czy oni teraz nie będą jej szukać? - wykrzyknął nagle. - Kiedy wiadomo, że przeżyła?
- Właśnie! - wybuchnął wreszcie Remus Lupin, który najwyraźniej zbierał się na to od dawna. - I żaden z was nie raczył wziąć tego wcześniej pod rozwagę. ŻADEN! I żaden z was mi tego wcześniej nie powiedział! Skąd mogłem wiedzieć! W życiu nie przyłożyłbym do tego ręki!
- Remusie, uspokój się, proszę.
- NIE! Ja... Ja... Coraz mniej mi się to podoba. Ja chyba zaczynam mieć dość tego wszystkiego! - powiedział, po czym wypadł z pokoju, zupełnie tak, jak wcześniej Minerwa McGonagall.
***
Zaszyty w swoim kącie Syriusz Black miał dość mizerne pojęcie odnośnie tego, co się dookoła niego dzieje. Docierał do niego wprawdzie ogólny sens toczącej się w salonie rozmowy, czasem nawet sam brał w niej udział, gdy z odrętwienia wyrwało go nagle zwiększające się natężenie czyjegoś głosu lub jakiś gwałtowny ruch, ale tak naprawdę myślami był zupełnie gdzie indziej.
Syriusz Black był zły, a stan ten wzmagało jeszcze poczucie niezrozumienia pewnych faktów. Dlaczego nie pozwolili mu zobaczyć Yenlli? Dlaczego nie przyprowadzili jej tutaj, gdzie załatwiano wszystkie sprawy Zakonu Feniksa, tylko spotkali się z nią w Hogwarcie? Dlaczego trzymali ją od niego z daleka? Dlaczego ją ukrywali? A może to tylko jego złudzenia? Paranoja? Może znowu odzywało się w nim to irytujące poczucie wyłączenia? Może to dlatego, że...
Syriusz bardzo chciał ją zobaczyć, choć nie wiedział, dlaczego tak mu na tym zależało... Był ciekaw, jak teraz wygląda, jaka jest. Czy bardzo się zmieniła? Nie chciało mu się w to wierzyć. Gdy próbował podpytać o to Lunatyka, ten szybko go zbył i udał (a Syriusz był pewny, że udawał, bowiem po Lunim takie rzeczy poznawało się od razu), że ma coś pilnego do załatwienia i wyszedł. W ogóle z Remusem działo się ostatnio coś dziwnego. O ile to w ogóle możliwe, był jeszcze bardziej zamknięty w sobie i mniej rozmowny, niż zazwyczaj. Był taki, odkąd wrócił od niej...
„Pokaż się, Yen” - myślał intensywnie Gryfon. - „Pokaż się. Pokaż!”
***
Drugiego dnia, odkąd Yenlla Honeydell pojawiła się w jego domu, Severus Snape postanowił zwyczajnie ignorować obecność drugiej istoty ludzkiej w swoim mieszkaniu. Nie zamierzał zwracać na nią uwagi, odzywać się i w ogóle w żaden sposób nie okazywać, że w ogóle zauważa jej istnienie. Dziesięć minut później wychylał już Pierwszego Dla Kurażu. Pół godziny później, po zweryfikowaniu swoich poglądów, pomyślał, że chyba nie uda mu się jej tak po prostu pozbyć. Następnego dnia uświadomił sobie, że naprawdę się zawzięła, a czwartego już zauważał u siebie objawy manii prześladowczej. Chociaż właściwie, jakby się nad tym zastanowić, to nawet sam w pewnym stopniu sprowokował ją do podjęcia bardziej zdecydowanych działań...
Kiedy Severus wszedł do mieszkania, zastał Yen uwijającą się podejrzanie w pobliżu segmentu bibliotecznego, który zajmował całą ścianę salonu. Kobieta stała pomiędzy dwójką swoich skrzatów, a cała ta grupa w idealnej synchronizacji najwyraźniej zajmowała się odkurzaniem jego pokaźnego księgozbioru. Nie, żeby nie był to widok malowniczy. Yenlla miała na sobie powiewną sukienkę do kolan, jej skóra połyskiwała lekko w świetle lamp, a jej wysuwające się spod zapinki włosy były w uroczym nieładzie... Tym bardziej należało to możliwie szybko przerwać. Dla Snape'a najlepszym na to sposobem było wywołanie kolejnej dzikiej awantury, umożliwiającej jakie takie wyładowanie się.
- Co ty, u diabła, wyprawiasz? - wypalił.
- Sprzątam – odpowiedziała krótko, biorąc do ręki kolejny tom. Może i Sever był strasznym pedantem, ale w sferze jego pedanckich zainteresowań był też równomiernie rozłożony na księgach kurz. Obrzydlistwo.
- Ktoś cię prosił?
- Nie – odpowiedziała, nawet się nie odwracając.
- Więc przestań!
- Nie.
- Zacięłaś się?
- Tak.
- Yen – warknął nagle przez zaciśnięte zęby. - Przestań mi grać na nerwach.
- Nie! - krzyknęła, uderzając się z rozmachem ścierką do kurzu po udzie. - Zaczynam odkrywać, że to moje nowe hobby – kichnęła pod wpływem obłoku pyłu, który nagle ją otoczył. - Znudziły mi się znaczki – kichnęła ponownie. - Teraz będę zbierać Śmierciojadów – zakończyła kichając po raz ostatni.
- Yen!
- A co ci nagle przeszkadza, że sprzątam? - tym razem to kobieta była dziwnie zdenerwowana i najwyraźniej nie zamierzała dać się pokonać w utarczce. - Co mam robić? Czy już nic mi nie wolno?!
- Właściwie to...
- Wiem, co powiesz – TAK! Czy ty w ogóle potrafisz powiedzieć coś bez złośliwości? To się robi nudne na dłuższą metę...
- Że nie wspomnę, że...
- TAK, to też wiem! Nikt mi nie kazał przebywać tu na dłuższą metę i uwierz mi, zaczynam żałować, że się dałam w to wpakować! A teraz daj mi spokój.
Severus najpierw zaniemówił, a następnie prychnął.
- SŁUCHAM?
- Słyszałeś.
- Yen... Czy... Szlag na to wszystko! - wrzasnął. - Sprzątanie! Niech cię diabli! Myślisz, że nie wiem, co to ma niby znaczyć? - spróbował z innej strony.
- A co niby ma znaczyć? - głos kobiety podniósł się na niebezpieczną wysokość, gdy patrzyła na niego wściekle, zdmuchując znad oczu opadające jej nieznośnie na czoło loki.
- Czy nie mogłabyś chociaż na chwilę przestać mnie usilnie przekonywać do tego, że jesteś mi cholernie do życia potrzebna!
- To ma być twoim zdaniem usilne przekonywanie? - zatoczyła ręką wokół siebie, nad głowami kulących się ze strachu skrzatów, po czym, dla odmiany, cisnęła szmatą w niego. - Ja się dopiero rozkręcam!
- Czy to jest jakieś wyzwanie?
- Owszem. Jeżeli tak chcesz to nazwać...
- A więc śmiało, Yen. Spróbuj mnie do tego przekonać. Chętnie zobaczę, jak zamierzasz się do tego zabrać.
- Żebyś się nie zdziwił...
Tak więc rozpoczęło się przedstawienie.
Od czasu, gdy rzucił jej wyzwanie, nie mógł już mieć najmniejszej nadziei na spokój. Yen Honeydell (profesor Snape nadal nie przyjmował do wiadomości faktu, iż jakiś czas temu drastycznie zmieniła nazwisko) zdecydowanie przystąpiła do ataku. Może jej metody nie były specjalnie wyrafinowane, ale z pewnością nosiły pewne znamiona skuteczności. Zapewne zdążyła już wypróbować je na setkach innych nieszczęśników, a poza tym odnosiły się zawsze do podstawowych pragnień i tęsknot nie tylko statystycznego mężczyzny, ale każdego człowieka.
Początkowo kobieta ograniczyła się tylko do rozkładanie się przed nim na kanapie w najbardziej malowniczych pozach, jakie mogła wymyślić. Jeżeli Severus znajdował się aktualnie w domu, było pewne, absolutnie pewne, że jeżeli przyjdzie mu do głowy zajrzeć do salonu, będzie tam już Yen, próbująca subtelnie roztaczać swe czary i uroki. Trzeba jej przyznać, że rozbiła to, jak wszystko zresztą, w sposób uroczy i nienachalny. Wytoczywszy pierwszego dnia najcięższy arsenał środków, gdy zaprezentowała się jego oczom w całej swej okazałości, teraz zdawała się przyjąć złotą zasadę Ali Ibn Abi Taliba, głoszącą, iż najbardziej pociągającym miejscem cieła jest to, w którym rozchyla się ubranie. Obecnie Snape miał możliwość podziwiać jedynie pojedyncze, niby przypadkiem odsłaniane fragmenty cudownego, to nawet dla Severusa nie podlegało kwestii, ciała kobiety. A to zgrabna, szczupła kostka, a to gładkie kolano, zagłębienie odchylonej do tyłu szyi, ramię wychylające się z obsuniętego rękawa, uparcie opadające ramiączko... Były hogwarcki mistrz eliksirów musiał przyznać, że znakomicie spełniało to wszystko swoją rolę i było niezwykle wręcz drażniące. Na jego szczęście, na Severusa działało to o wiele mniej, niż na zwykłego śmiertelnika, jako że swego czasu (choć było to dość dawno temu) nie tylko miał okazję wszystko to dokładnie obejrzeć, ale też dotknąć. Lecz z drugiej strony, wiedział też, co Yen potrafi... Fakt faktem, pokusa była dość silna. Pokusa była piekielnie silna. Z czasem pokusa stawała się nie do zniesienia... ale to dopiero z czasem.
Niestety opatentowane metody uwodzenia Yenlli nie ograniczały się do eksponowania własnej erotyki.
Następnym punktem programu było wprowadzanie w jego pielesze atmosfery ogólnie pojętej sielskości. Severus szybko zorientował się, iż w jego domu pod jego nieobecność rozpylane są specjalne aromaty, które miały na niego oddziaływać. Zapach świeżo ubitego masła, dopiero co skoszonej trawy, oczyszczonego po burzy powietrza (czyli ozonu, ale to już inna bajka) – proste sztuczki, proste destylaty, proste eliksiry. Nie zmieniało to jednak faktu, że miały silne oddziaływanie emocjonalne... To znaczy, miałyby, gdyby kobieta miała do czynienia z kimkolwiek innym, a nie Severusem Snape'em. Severusa Snape'a tylko to niepomiernie irytowało. Wyrażając się ściślej – doprowadzało do szewskiej pasji. Jednak i to oczywiście nie było jeszcze wszystko, na co było stać Yenllę Honeydell. O nie! To był dopiero początek. Poza tymi wszystkimi pierdołami, kobieta nade wszystko rzeczywiście starała się stworzyć pozory swojej niezwykłej użyteczności, o co oskarżył ją były mistrz eliksirów. Stąd brał się ten cały pęd do sprzątania, odkurzania i czego tam jeszcze. W ciągu pierwszych czterdziestu ośmiu godzin Yen zdołała dokonać niemożliwego – z jednej strony przewróciła jego dom do góry nogami, z drugiej nie zmieniając miejsca położenie ani jednego przedmiotu. I nawet nie miał się do czego przyczepić. Koszmar. A oprócz tego uparta Krukonka dobrała się nawet do jego praktycznie nieużywanej kuchni, oczywiście pod jego nieobecność...
Gdy tylko przekroczył próg, od razu wiedział, że miał wątpliwą przyjemność zakwalifikowania się do kolejnego etapu zabawy. W całym mieszkaniu rozchodziły się niezwykle apetyczne aromaty, których źródło dało się bez problemu zlokalizować... Tam wśród oparów i porozstawianych wszędzie sprzętów kuchennych i produktów żywnościowych uwijała się Yen, opięta niebieskim fartuchem w czarne i srebrne kruki i spiętymi do góry włosami - znając ją, celowo upiętymi na tyle luźno, aby malowniczo rozwiewały się przy każdym ruchu.
- A to, co ma znowu znaczyć? - zapytał mężczyzna nieco zmęczonym już tonem.
- Jak to co? Gotuję obiad. Do tego w mniemaniu prostych ludzi służy kuchnia, Severusie – wyjaśniła mu cierpliwie z promiennym uśmiechem na ustach. - Na pewno nie mylę się, sądząc, że o tym słyszałeś,chociaż raczej nie praktykowałeś, prawda?
- Kto ci pozwolił cokolwiek tutaj ruszać?
- Roweno! Znowu zaczynasz? Przecież dobrze wiesz, że nikt. Sama sobie pozwoliłam, jak zwykle.
- To wszystko – wycedził profesor Snape, zaciskając szczęki – ma stąd zniknąć w przeciągu kilku sekund, inaczej nie ręczę za siebie!
- Ależ to też nic nowego, Sever. Grozisz mi średnio co kilka minut – kobieta wzruszyła ramionami. - A poza tym, chyba nie zamierzasz mnie zmusić do wyrzucenia tego wszystkiego? - zapytała z wyczuwalnym w głosie teatralnym oburzeniem.
- Tak, to właśnie miałem na myśli.
- Daj spokój! Niczego nawet nie spróbujesz? Jak często zdarza ci się jadać takie obiady? - perswadowała łagodnie z zachęcającą miną, puszczając do niego oko i rozkładając na stole nakrycia dla dwóch osób.
- Oczywiście nie wzięłaś pod uwagę jednego, drobnego faktu, że mogę nie lubić „takich obiadków”?
- Owszem ale na pewno nie takich. To są twoje ulubione potrawy. Wszystkie.
- A skąd ty możesz wiedzieć, co ja lubię?
Yen zaśmiała się perliście, jakby to, co przed chwilą powiedział, było znakomitym żartem.
- Jestem kobietą, Sever – stwierdziła z pobłażliwą miną. Czy sądziła, że może to być dla niego jeszcze niejasne? - Znam się na takich rzeczach. No i na tobie – mrugnęła do niego zalotnie, a mężczyźnie nagle zdało się, iż temperatura w kuchni niespodziewanie się podniosła.
- Tak? A więc słucham – spojrzał na nią groźnie, zakładając ręce na piersi.
Yen zbliżyła się do niego z szerokim uśmiechem. Popatrzyła na niego uważnie mrużąc oczy i przekrzywiając dziwnie głowę, po czym zaczęła wymieniać, nie zdejmując z niego wzroku.
- Lubisz zdecydowane smaki. Mocne. Wyraziste – mówiła stopniowo zniżając głos i czyniąc ogólny sens wypowiedzi coraz bardziej dwuznacznym. - Ale przede wszystkim... ostre. Tak, aby absolutnie nie było wątpliwości, co właściwie jesz. Przyprawy w dużych ilościach. A co do konkretnych produktów – różnorodność w klasycznej formie. A na koniec... – zawiesiła znacząco głos.
Severus prychnął pogardliwie, ale wewnątrz już dawno skapitulował, gdy ujrzał tuż za jej plecami, na linii swojego wzroku, naczynie z kremem czekoladowym, posypanym czarnym pieprzem i cynamonowe ciasteczka. Z przykrością musiał stwierdzić, że Yenlla mu zaimponowała – o tym ostatnim nie mógł wiedzieć nikt. Z przykrością musiał też stwierdzić, że był cholernie głodny, o czym z kolei ona musiała wiedzieć, co skonstatował z największą przykrością. Nie oznaczało to bynajmniej, iż zamierzał się poddać.
- Masz dziesięć minut – zawyrokował.
- Cóż, to zawsze jakiś postęp... Od kilku sekund do dziesięciu minut. Powinnam sobie pogratulować daru przekonywania? - zapytała zaczepnie. - Sever, nie bądź dziecinny. Ile ty masz lat? I co to w ogóle za metoda? „Na złość mamie odmrożę sobie uszy”? - napadła na niego, niczym pierwszej wody przedszkolanka. - Zastanów się trochę, dobrze? A teraz siadaj i ciesz się chwilą.
Yenlla zbliżyła się do niego tym swoim posuwistym krokiem, roztaczając wokół woń delikatnych perfum i jeszcze czegoś ledwo uchwytnego, aczkolwiek bardzo nęcącego. Stanęła na palcach, położyła mu dłonie na ramionach i zsunęła z nich szeroką pelerynę. Gdy jej delikatne,miękkie palce przypadkiem musnęły odsłoniętą szyję mężczyzny, całym jego ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz, a serce nagle przyspieszyło. W jednej chwili rozszalałą się w nim prawdziwa burza.
- Nie stój tak, siadaj – rzuciła przez ramię, wieszając jego okrycie. - Coś nie w porządku?
Severus nie odpowiedział. Cały nagle stężał i tylko pochłaniał ja głodnym i odrobinę nieprzytomnym wzrokiem, cały pobladły na twarzy i dyszący ciężko. Jednak zaraz, nieludzkim wysiłkiem zdołał się opanować i szybko odwrócił.
- Nie wygłupiaj się, Sever. Siadaj, na co czekasz? - Yen znów stała tuż przy nim, oparła ręce na jego ramieniu i próbowała siłą usadzić na miejsce. Mężczyzną wstrząsnął jeszcze silniejszy dreszcz, zwrócił się ku niej i z furią chwycił jej ręce, które z całej siły ścisnął w swoich, prawie miażdżąc. Jego oczy płonęły, gdy mierzył ją całą zachłannym spojrzeniem, stopniowo jeszcze zwiększając nacisk i podświadomie ciągnąc ją ku sobie. Yen syknęła z bólu.
- Puść mnie, to boli!
Ręce mężczyzny natychmiast same opadły, ogień w oczach zastąpiła nieprzenikniona pustka, a na twarzy pojawił się dziwny wyraz roztargnienia, jakby Severus nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co przed chwilą zaszło.
- Severusie, co ci się stało? - zapytała z troską lekko przestraszona kobieta, rozcierając nadgarstki.
Wszystko, co w tej chwili widział, to jej szczupła jasna twarz, wpatrzona w niego z niepokojem, długa, biała szyja, miękkie, karminowe, połyskujące wilgocią usta, niesforne kosmyki, opadające na oczy. Wszystko, czego tylko można chcieć, wszystko, o czym tylko można zamarzyć. Tak blisko, na wyciągnięcie ręki...
W postawie mężczyzny ponownie pojawił się czujność.
- Nie zamierzam ci tego ułatwiać – warknął w jej stronę i odepchnął ją ode siebie w mało delikatny sposób, aż musiała podtrzymać się oparcia najbliższego krzesła, aby utrzymać równowagę. Następnie wypadł przez drzwi, jakby gonili go aurorzy ministerstwa, trzaskając z rozmachem tak, że pospadały ze ścian niektóre z pozawieszanych na hakach sprzętów. Yenlla patrzyła za nim oszołomiona, lecz chwilę później już uśmiechała się do siebie tryumfalnie pochłaniając zatrważające ilości wzgardzonego kremu czekoladowego....
To był chyba pierwszy tak poważny kryzys, jaki przeszedł Severus, a był to wszak raptem czwarty czy pięty dzień... Jakie miał szanse przeczekać to, co na niego spadło z godnością? Żadne – kobieta działała na niego w sposób wręcz nieprawdopodobny. Chociaż czy było to znowu takie dziwne? Podobała mu się, gdy mieli po siedemnaście lat, więc co miał powiedzieć teraz? A ona o tym doskonale wiedziała! Nie mógł znieść jej dotyku, krew burzyła się w nim natychmiast i nie był w stanie utrzymać nad sobą kontroli.
***
Uśmiechy, porządki, obiadki. Yen robiła wszystko, aby tylko wcisnąć się na siłę do jego życia, choćby przez mysia dziurę. Do pełni repertuaru brakowało jeszcze tylko, aby zaczęła mu robić szaliczki na drutach, a nie czyniła tego chyba tylko dlatego, że nie wpadło jej to do głowy. Dzięki Salazarowi! Ręcznego cerowanie jego rzeczy też jakoś udało mu się uniknąć, bo chociaż Yen przejawiała w tej materii pewne zapędy, Snape wszystkie swoje ubrania trzymał z dala od niej, pod kilkoma potężnymi klątwami. Kobieta najwyraźniej zagięła na niego parol, a on był tym zmęczony, bardzo zmęczony...
Życie z Yen było koszmarem, który nagle się spełnił. Nagle po prostu się okazało, że ona jest dosłownie wszędzie i nie sposób się przed nią schować ani nawet ignorować. W końcu miał do czynienia z Yenllą Honeydell (tak, HONEYDELL), a trudno tak po prostu przejść do porządku dziennego nad pięćdziesięcioma kilogramami upersonifikowanego libido... Kiedy Severus po raz enty przyłapał sam siebie na odruchowym gapieniu się na uśmiechnięte i permanentnie rozanielone cudne zjawisko, zwyczajnie zrejterował i dla własnego spokoju ducha postanowił nie pojawiać się juz więcej na linii strzału.
Zresztą, gdyby to jeszcze tylko o to chodziło! Życie z Yen w ogóle było ciężkie, a utrzymanie władczej pozycji, do której Severus przyzwyczaił się przez lata - prawie niemożliwe. Yen była milutka, uprzejma, słodka i grzeczna... od oka. Z wielką wprawą grała dla niego niekończące się przedstawienie, ale przecież on znał ją doskonale, wiedział, jaka jest naprawdę. Uparta, rozkapryszona, rozpieszczona, rozwydrzona wiedźma! Nie zmieniało to jednak faktu, że Miss Hogwarts z niewinna miną i jakby zupełnie odruchowo przewracała wszystko do góry nogami.
Zanim Severus Snape się obejrzał, w krótkim czasie od przybycia Yen jego własne, przytulne mieszkanie zaczęło się zmieniać. Wkrótce pod oknem w salonie stanął wielki stół z surowego drewna z rozłożonymi na nim bukietami ziół i porozkładanymi wokół grubymi tomiszczami. Mężczyzna próbował wprawdzie protestować, a jakże! Na kobiecie jednak zdawało się to nie robić najmniejszego wrażenia i tylko uśmiechała się idiotycznie. Punkt kulminacyjny całego zdarzenia nastąpił w momencie, gdy Severus osiągał doprawdy górne rejestry irytacji, a ona zwyczajnie cmoknęła go prosto w nos. Czyli znowu to samo. Były hogwarcki mistrz eliksirów zmuszony był machnąć na to wszystko ręką , pospiesznie umykając z niebezpiecznego terenu. Inaczej chyba zwyczajnie rzuciłby Yen na rzeczony stół w celach wiadomych ku jej, zapewne wielkiej, satysfakcji, tracąc całą swą godność, którą tak usilnie starał się zachować, aby pokazać Dumbledore'owi, iż nie z nim takie numery. Potem do końca dnia starał się poskromić skaczące mu nieustannie ciśnienie.
Profesor Snape miał cichą nadzieję (choć paradoksalnie, jako realista do bólu, wcale w to nie wierzył), że Yenlla szybko zrezygnuje, zniechęcona perspektywą nocowania na imponującej, lecz – nie da się ukryć – średnio wygodnej kanapie, ale gdzie tam! Kobiecie, która w czasach swej świetności nawykła do umeblowania w stylach wszystkich wielkich Ludwików francuskich, zdawało się to wcale nie przeszkadzać. Zadowolona z siebie paradowała przed nim w co raz to nowych, dziwacznych strojach, chociaż Snape nie miał bladego pojęcia, gdzie mogła je składować, bo przecież ani nie dał jej pokoju, ani nie udostępnił najmniejszej szafki czy szuflady. Jak długo można trzymać rzeczy pod Zaklęciem Zmniejszającym?
A nade wszystko nie mógł znieść widoku pętających się wszędzie skrzatów domowych. Nienawidził tych przeklętych, służalczych stworzeń bardziej, niż czegokolwiek na świecie. Wystarczy, że musiał się z nimi użerać w Hogwarcie i u Lucjusza Malfoya, nie odczuwał potrzeby oglądania ich jeszcze we własnym domu. Błyskotka i Newton! Czy można było wymyślić jeszcze głupsze imiona?
- SZLAG! - wykrzyknął nagle doprowadzony do ostateczności mężczyzna. - Znowu!
***
Yenlla Snape z filozoficznym spokojem zerkała znad książki na wściekłego Severusa, który wciąż kursował między laboratorium a kuchnią, nosząc kolejne sterty składników albo wylewając nieudane eliksiry, których czasem nie dawało się zevaneskować. O ile kobieta dobrze liczyła, od rana zdążył zepsuć ich już pięć. I tak było dzień w dzień! Były hogwarcki mistrz eliksirów unikał jej, jak mógł i przez prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę ukrywał się w swoim gabinecie, usiłując przekonać samego siebie, że potrafi skupić się na czymś innym, niż jego żona i marnował kolejne stosy ingrediencji. A to oznaczało – jak pomyślała nieskromnie dumna z siebie Yen – że nim mniej, ni więcej, ale nadal ma w sobie owo mistyczne coś, co przyciągało samców jak magnes i czemu nie potrafili się oprzeć...
Nie zmieniało to jednak faktu, że w służbie Dumbledore'a nie wskórała zupełnie nic i nawet powoli zaczynało jej to być obojętne. Severus to Severus – jeżeli się uprze, to koniec. Po podjęciu kilku prób „kulturalnej rozmowy na temat” i odpowiednio mniej kulturalnej reakcji Snape'a, Yen postanowiła chwilowo dać sobie spokój. Tym bardziej, ze jej uwagę zajmowało aktualnie coś innego. Nie ta absurdalna misja, ale sam Sever.
Yenlla Snape, która jeszcze nie tak dawno była gotowa wykładać swój plan działania w związku z powierzonym jej zadaniem wraz z ideologicznym uzasadnieniem, teraz nie pamiętała już chyba ze swej deklaracji ani słowa. Przemowy dyrektora uleciały same, a wszystkie jej żelazne postanowienia straciły dla niej jakiekolwiek znaczenie. Już nie było ważne, jak się tutaj znalazła i dlaczego. Nie. Zupełnie o tym nie myślała. Wszelkimi jej rozmyślaniami niepodzielnie władał teraz Severus Snape...
Mężczyzna ją fascynował. Było w nim coś takiego... Coś, co ją pociągało i przyciągało.. Od dawna. Od zawsze. Ten nieposkromiony, dziki charakter, szorstkość w obyciu, czy też zwyczajne chamstwo w połączeniu z doskonałymi manierami, gdy wymagała tego sytuacja. Ten sarkazm, niewyparzony język, upór, ciągła chęć stawiania na swoim za wszelką cenę, bezczelność, złośliwość, cały Severus Snape – to było absolutnie genialne! Tego jej zawsze brakowało.
Przez całe swoje dorosłe życie Yenlla Honeydell miała serdecznie dosyć mężczyzn, którzy potrafili wyłącznie jej nadskakiwać lub rozmawiać o tym, jaka jest piękna. Też temat! Przecież wiedział o tym doskonale, miała w domu lustro i to nawet nie jedno. Albo gdy ci idioci bez przerwy obsypywali ją komplementami, kwiatami i tymi przeklętymi brylantami. Wszyscy należeli do niej po jednym spojrzeniu, leżeli i jęczeli u jej stóp. Jakie to było żałosne! Co w tym mogło być ekscytującego? Ciekawego? Gdzie tu wyzwanie? Pomijając już fakt, że Yen po prostu fizycznie nie znosiła diamentów – wyglądały jak zwyczajne kostki lodu i koszmarnie komponowały się z jej cerą, co ci nieszczęśnicy powinni byli zauważyć. Nie mówiąc już o problemach ze spieniężeniem tego całego majdanu...
Severus Snape to było coś zupełnie innego. Yenlla wielokrotnie wspominała go w ciągu minionych lat, a teraz znajdowała się w jego domu. Czyż to nie było wspaniałe?
Severus był taki zabawny. Wszak od początku nie miał z nią szans. Prędzej czy później musiał się złamać. Teraz z jednej strony była to sprawa ambicji, a z drugiej... W Yen nagle włączyło się coś, co można by określić jako szeroko pojętą ciekawość. Takie, stare, dobre „co by było, gdyby”. Ostatnią jej dłuższą znajomość z mężczyzną dawno pokrył kurz i teraz zaczęła się zastanawiać... Bo gdyby... Ale...
Ach!
Cóż, szczerze mówiąc przydałoby jej się nieco rozrywki – absolutnie nie miała nic przeciwko temu! Ależ wręcz przeciwnie. Nawet zaczęła się trochę niecierpliwić. Lubiła jasne sytuacje, nie lubiła stanów zawieszenia, chciała, aby to wszystko się wreszcie wyklarowało, chciała znać swoją ostateczną pozycję tutaj. Sprzątaczka? Żona? Kochanka? Wszystko na raz? Yen chciała, aby Severus się wreszcie na coś zdecydował i...
Yen chciała jego. Chciała znowu tego spróbować. Była absolutnie zdecydowana i wiedziała, że on też musi tego chcieć...
Kto w tych okolicznościach przejmowałby się Dumbledore'em?
***
Klamka u drzwi laboratorium Severusa poruszyła się lekko i po chwili w drzwiach ukazała się sylwetka Yenlli Honeydell (Do-Niedawna-Honeydell). Przyświecała sobie trzymaną w ręku świecą, której światło nadawało jej twarzy bardzo mizerny wygląd. Postąpiła krok do przodu, ale gdy zauważyła, iż mężczyzna również znajduje się w pomieszczeniu, szybko wycofała się stropiona.
- Przepraszam, myślałam, że już śpisz – powiedziała.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto się zwija po wieczornych wiadomościach?
- Nie, oczywiście, tylko...
- Czego tu chciałaś? - zapytał ostro. - Za czym węszysz?
- Za niczym! Ja... Ja tylko...
- Nie życzę sobie szwendania się po mojej pracowni! – zmierzył ją wściekłym spojrzeniem. - W ogóle sobie ciebie tutaj nie życzę, co już zresztą przerabialiśmy. Jednak, ponieważ nie mam specjalnego wyboru, jestem skłonny to przełknąć... Do czasu. I wszędzie, tylko nie w laboratorium, zrozumiano?
- Ale ja też potrzebuję miejsca do pracy! - zaprotestowała.
- A to już twój problem, moja droga – podkreślił jadowicie.
- Mogłabym przecież korzystać, gdy ty niczego stąd nie potrzebujesz.
- Nie.
- Ale...
- NIE. Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej.
- Dobrze – zgodziła się natychmiast pokornie, ale gdy Severus na nią spojrzał, zauważył, że powieka lewego oka drga jej nerwowo, a usta są mocno zaciśnięte. Yen musiała przechodzić męczarnie, powstrzymując się od riposty.
Kobieta nadal stała wyraźnie niezdecydowana w drzwiach, jakby nie przyszła tutaj tylko z tego powodu, który sugerowała. Severus postanowił nie zwracać na nią dłużej uwagi i spokojnie powrócił do swojego eliksiru.
- Severusie – zaczęła wreszcie niepewnie Yenlla, w zamyśleniu przygryzając wargę.
- Tak? – mężczyzna wykazał szczątkowe zainteresowanie pomiędzy jedną z sesji mieszania wywaru a siekaniem wątroby szczuroszczeta, wiedząc, że i tak tego nie uniknie.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że nie jestem twoim wrogiem. Pamiętaj, że od razu ci wszystko powiedziałam. Byłam z tobą szczera. Nie jestem przeciwko tobie...
- Ależ oczywiście – zgodził się błyskawicznie Snape i przeszył ją spojrzeniem znad parującego kociołka. Uśmiechnął się przy tym uprzejmie, a wręcz przymilnie, ale w jego oczach czaiło się coś, co sprawiło, że świeca zadrżała w dłoni kobiety. Mężczyzna zbliżył się do niej kocim krokiem.
- I ty to rozumiesz, prawda? Dumbledore... Ja... Ja nie wiedziałam... tak do końca...
- Tak, naturalnie – Severus położył czułym gestem ręce na jej ramionach. - Tylko kolejna, mała ofiara przemyślnych intryg starego dyrektora, oczywiście.
- Ja... - zająknęła się niepewnie. - Wiesz, że nie całkiem to chciałam powiedzieć.
- Jasne – Severus pochylił się nad nią. Jego twarz była bardzo, bardzo blisko, tak, że Yenlla czuła na ustach jego oddech.
Serce kobiety zabiło gwałtownie. Tak, to już nie była zabawa. Zdecydowanie zbyt długo pozbawiona była męskiego towarzystwa, stąd jakieś dziwne reakcje. Przecież to... Serce znowu przyspieszyło, gdy Severus łagodnym ruchem, delikatnie odgarnął na bok jej włosy, odsłaniając ucho.
Roweno, ratuj! Przecież to nie... To ona miała być czynnikiem wysoce uwodzącym. Nie może nagle stracić kontroli... głowy... bo jeżeli teraz on przejmie pałeczkę. Roweno! Kobieta przymknęła oczy i przechyliła głowę. Wtedy usłyszała gorący szept Snape'a.
- A więc nie jesteś moim wrogiem – jego dłoń wolno przesunęła się po plecach Yen schodząc coraz niżej.
- Nie – wydyszała.
- Znakomicie – obie dłonie zaciskały się teraz wokół jej talii. - Więc równie dobrze możesz być moim wrogiem po drugiej stronie drzwi – powiedziawszy to, Severus bezceremonialnie wypchnął ją z pokoju, zatrzaskując drzwi przed nosem i przy okazji gasząc świeczkę.
Otrzeźwiona nagle Yenlla natychmiast zrozumiała, co się stało i zawyła z wściekłości, z rozmachem kopiąc w drzwi.
- Nienawidzę cię, Severusie Snape!
Jeżeli zaś chodzi o Severusa, ten padł na krzesło z mocnym postanowieniem upicie się do nieprzytomności. Po raz kolejny zresztą...
Przeliczył się. Nie powinien aż tak się do niej zbliżać. Nie powinien sam z sobą igrać. W takich sytuacjach topniał jak wosk, którym przed chwilą Yen zapaprała mu podłogę. Bliskość cudownej Yenlli Honeydell sprawiała, że tracił zupełnie rozum i rozeznanie, a jej nader chętne przyzwolenie tylko pogarszało sytuację. Kiedy na nią patrzył, przestawał myśleć o wszystkim, poza jednym. Nie wspominając już o spokojnym śnie, którego nie zaznał od bardzo dawna. Wszystkie noce, odkąd ten szatan przybył do jego mieszkania, Severus przepędzał w swoim gabinecie... przeważnie na pijaństwie. Nie mógł znieść myśli, że gdzieś tam za drzwiami kręci się właśnie najpiękniejsza kobieta świata, do której przypadkiem ma pełne prawa, gdy tymczasem on... Stop! Wbrew pozorom Severus Snape nie był z żelaza, przynajmniej pod tym względem.
Były hogwarcki mistrz eliksirów jednym haustem wychylił połowę awaryjnej butelki whisky, którą zawsze trzymał pod ręką w laboratorium.
***
Był późny wieczór. Pokój oświetlał ciepły blask bijący od kominka i wątłe światło oliwnych lamp. Severus Snape siedział w fotelu podpierając głowę na ręce i nawet nie udawał, że zwraca jakąkolwiek uwagę na rozłożoną na jego kolanach książkę. Absorbowało go zupełnie coś innego i już nawet nie próbował tego ukrywać. To było beznadziejne. Opieranie się Yenlli Honeydell przez dobre dwa tygodnie przerastało siły normalnego człowieka. Kobieta była piękna, bardzo piękna, bardziej niż piękna – była idealna. Całą swoją istotą obiecywała niewyobrażalne wręcz rzeczy i doznania, a świadomość tego, że właśnie w tej chwili dzieliło go od niej kilka kroków i tylko śmiesznie cienka warstwa odzienia, doprowadzała go do szału.
Yen siedziała na swoim ulubionym miejscu na kanapie z podkulonymi pod siebie nogami, wertując stronice kolejnych tomów. Jednak mimo widocznego na jej twarzy zajęcia, Severus od czasu do czasu wyczuwał na siebie jej spojrzenie. W trwających zaledwie mgnienie przelotach spod długich, jedwabistych rzęs zerkały na niego fosforyzujące w półmroku, chabrowe oczy, których naturalny blask wzmacniało jeszcze odpowiednie usytuowanie światła lamp. W tych krótkich chwilach było mu jeszcze ciężej utrzymać nad sobą panowanie, lecz wciąż jeszcze zdecydowany był walczyć. Chociaż...
Jeżeli chodzi o Snape'a, ten wcale nie zdejmował wzroku z cudownej Yen i wcale się z tym nie krył. Jaki to miało sens, skoro i tak miał jej obraz zawsze pod powiekami. Severus znał siebie doskonale i wiedział, że stopniowo popada w obsesję na punkcie tej kobiety i że dla jego własnego bezpieczeństwa i komfortu psychicznego należałoby coś z tym zrobić. Natychmiast. Na myśl przychodziły mu zaledwie dwa sposoby poradzenia sobie z problemem, lecz na pierwszy z nich nie zezwalała mu nadal dobijająca się o posłuch duma, a na drugi nie był już w stanie się zdobyć... więc biernie pozwalał ogarniać się narastającej wciąż manii.
Obserwował Yenllę praktycznie bez przerwy od kilku dni, chłonąc całym sobą każdy jej ruch i gest, i nie mogąc nic na to poradzić. Poczynione obserwacje prowadziły go do rozważań, do jakiego stopnia można być doskonałym. Nie miał bowiem najmniejszych wątpliwości co do tego, iż Yen była absolutnie idealna. Sama się taką uczyniła. Jej naturalne przymioty, takie jak uroda, wdzięk, żywość umysłu, nie pozbawione jednak swoistej charakterność stanowiły zaledwie jedną stronę medalu. Tak naprawdę jej niezwykłość polegała na zdolności autokreacji. Severus zastanawiał się, czy w jej wypadku w ogóle istnieją jakieś granice... Gdzie pod tym wszystkim kryje się prawdziwa Yenlla Honeydell, zakładając że w ogóle istnieje... Każdy ruch Yen, każdy najdrobniejszy gest, wypowiedziane słowo, sposób, w jaki układała dłonie, gdy przewracał karty ksiąg albo trzymała sztućce, sposób w jaki jadła, w jaki się poruszała – lekkie pochylenie głowy, delikatne skręcenie szyi, zmrużenie oczu, zwyczaj wstrząsania długimi włosami lub ich poprawiania, całe mnóstwo rytuałów, wszystko to było do najdrobniejszego szczegółu wystudiowane, przemyślane, wyćwiczone. Cała idealnie dopracowana osobowość Yen była przeznaczona dla oczu publiczności. Wszystko to było przeznaczone dla patrzących na nią z boku ludzi i wszystko było dokładnie takie, jakie miało być, aby wzbudzać zachwyt wszędzie tam, gdzie się pojawiła. Kobieta miała doskonałą intuicję. Była swoim najlepszym doradcą i stylistą, i uczyniła z siebie wreszcie ideał absolutny. Piękna Yenlla Honeydell była dziełem sztuki, więcej – arcydziełem, na które sama się wykreowała.
Severus po prostu nie mógł przestać o niej myśleć. Zdawał sobie naturalnie sprawę, iż nie bez znaczenia jest tutaj powszechnie znana wspólczulność Yenlli, dzięki której mogła podsuwać mu rozmaite, starannie wyselekcjonowane obrazy, czyli robić coś w rodzaju łagodnego prania mózgu, ale byłego mistrza eliksirów nagle w ogóle przestało to obchodzić. Może i robił z siebie właśnie kompletnego idiotę, ale miał to totalnie gdzieś. Nie on pierwszy i nie ostatni, bowiem kobieta działała tak na wszystkich i niespecjalnie miał się czego wstydzić. Taka już była jej moc. Jej magiczny dar.
Yen ponownie podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę. Tym razem popatrzyła jednak prosto w jego oczy i zastygła tak, jakby nie zamierzała się już od niego odwracać. Po chwili uśmiechnęła się szeroko, najwyraźniej domyślając się, czym Severus zajmował się przez ostatnie kilkadziesiąt minut. Zresztą od kilku dni nie zajmował się niczym innym poza pożeraniem jej wzrokiem. Jednak dlaczego właściwie miałby tylko patrzeć? - przemknęło jej przewrotnie przez głowę.
- W porządku. Możesz nawet dotknąć – powiedziała wyzywająco.
Severus prychnął z irytacją, odwracając od niej szybko wzrok i dla zasady przerzucił kilka stron trzymanej na kolanach książki. Nadal usiłował robić wszystko, aby tylko nie zauważyła, jak on sam bardzo tego chce, odkąd tylko pojawiła się w jego domu, choć przecież nie miało to już żadnego sensu. Przejrzała go na wylot. I to dwadzieścia lat temu.
W byłym już nauczycielu Hogwartu w ciągu ostatnich kilku dni narastał bunt, zapoczątkowany przez ten cichy, tylko od czasu do czasu odzywający się głosik z tyłu głowy, który wciąż burzył jakie takie opanowanie mężczyzny. Głos ów wciąż mamił, kusił, powtarzał, że Severus nie ma żadnego, ale to żadnego powodu, aby powstrzymywać się choćby sekundę dłużej, powinien natychmiast pofolgować swym chęciom i emocjom. Zaraz. Teraz. Już. Yen była w końcu jego żoną i miał do niej wszelkie prawa, z których jeszcze ani razu nie skorzystał. Nie był idiotą i nie wierzył oczywiście w szumną noc poślubną, na którą powoływała się kobieta, a więc nie dostał nawet tego. Dlaczego nie miałby korzystać z tego, co mu się słusznie należało? Yen należała do niego, sama do niego przyszła, sama oddała się w jego ręce. Nawet jeżeli Dumbledore będzie tryumfował? I co z tego? Dobrze dla niego! Jest stary, przyda mu się nieco rozrywki. Niech ma satysfakcję, Severus i tak dostanie znacznie więcej – całą Yenllę Honeydell. Może i się ośmieszy, przyjmując ten prezent, ale obecnie był pewien, że to, co otrzyma w zamian, zrekompensuje mu wszystkie straty i to z naddatkiem. Piękna Yen Honeydell będzie jego po raz kolejny i w tym momencie nic innego nie miało znaczenia. Severus zacisnął dłonie w pięści i uderzył nimi o oparcie.
- Severusie, czy coś się stało? - zapytała kobieta, przyglądając mu się uważnie.
Dopiero teraz Snape uświadomił sobie, jak bardzo kogoś potrzebuje, konkretnie jej. Siła, z jaką jej pragnął zadziwiała jego samego, napięcie było prawie nie do wytrzymania, sprawiało fizyczny ból.
- Sever – odezwała się nagle poważnym tonem, prostując się na kanapie i odkładając na bok książkę. Jako współczulna natychmiast odgadła wszystko, co się w nim działo. Jednym spojrzeniem i chwilą intensywnego wsłuchiwania się ogarnęła całą tę burzę. Mężczyzna aż nadto wyraźnie widział to w jej wielkich oczach, patrzących na niego z dziwną determinacją. - Sever, przed chwilą mówiłam zupełnie poważnie, wiesz o tym.
- Och, naprawdę? - zapytał kpiąco, po czym wstał i zbliżył się do niej powolnym, kocim krokiem. Stał teraz nad Yen, mierząc ją ponurym, groźnym spojrzeniem zza kurtyny czarnych włosów, opadających mu na oczy. - Czego ty ode mnie chcesz? - zapytał, pozornie bez związku.
- Dokładnie tego samego, co ty - na wzniesionej ku niemu bladej twarzy malował się wyraz oczekiwania.
Mężczyzna wyciągnął dłoń i dotknął palcami jej policzka.
- To miałaś na myśli?
- Tak – westchnęła, przymykając oczy i przytulając się do jego ręki.
Severus przeczesał palcami miękkie włosy Yen, a następnie ujął jej twarz w obie dłonie, potem osunął je jeszcze niżej, na ramiona i zacisnął mocno. Wciąż się wahał, wciąż był niezdecydowany, jednak nie był już w stanie walczyć z prądem wciągającej go w szybkim tempie rzeki. Pochylił się i musnął wargami usta kobiety, zrobił to bardzo lekko, drażniąco. Yen odpowiedziała mu z zapalczywością, która jego samego zaskoczyła. Wsunęła dłonie w rękawy szaty Severusa i pociągnęła go ku sobie. Mężczyzna ciężko opadł na kanapę obok niej. Pani Snape odchyliła głowę, pozwalając mu zanurzyć twarz w obłoku swych odurzających perfum. Z przesadną siłą zacisnął dłonie na jej cienkiej talii, przyciągając ją do siebie gwałtownie. Yen syknęła cicho, ale nie przestała błądzić rękami po jego plecach, jakby szukając oparcia. Pod jedwabiście gładką skórą szyi Severus ustami wyczuwał pulsowanie serca. Początkowo słaby rytm z każdą chwilą przyspieszał,aż przerodził się w iście oszalałą, zmysłową melodię, w której były mistrz eliksirów zatracił się całkowicie.
Po dłuższej chwili, która zdawała się nieskończonością, Severus Snape zdołał wreszcie oderwać się od pięknej Yenlli. Kobieta dyszała ciężko, wpatrując się w niego intensywnie z lekko rozchylonymi ustami. Severus chwycił ją kurczowo za dłonie i wstał, pociągając za sobą. Yen natychmiast ponownie przylgnęła do niego całym ciałem, plątącząc palce w jego włosy i pozwalając, aby brutalnie miażdżył jej usta kolejnymi nerwowymi pocałunkami, kierując równocześnie ku drzwiom własnej sypialni, których progu do tej pory nie pozwolił jej ani razu przekroczyć.
Doskonale wiedział, że tonie. Doskonale wiedział, co się stanie, jeżeli oficjalnie zaakceptuje Yen w swoim domu i sypialni. Doskonale wiedział, z czym to się wiąże i jakie będą tego konsekwencje, co będzie musiał następnie zrobić. Znowu da się w to wszystko wciągnąć, cała historia zacznie się od początku, ale w tej chwili o to nie dbał. W tej chwili pieprzył to wszystko i pogrążał się dalej z pełna tego świadomością, gdy kopniakiem zamykał drzwi swojego pokoju.
Później zza drzwi sypialni był słychać już tylko szaleńczy śmiech Yenlli Honeydell... Yenlli Snape.
„Don't talk of stars
Burning above;
If you're in love,
Show me!
Tell me no dreams
Filled with desire.
If you're on fire,
Show me!
Here we are together in the middle of the night!
Don't talk of spring! Just hold me tight!
(...)
This is no time for a chat!
Haven't your lips
Longed for my touch?
Don't say how much,
Show me! Show me!
Don't talk of love lasting through time.
Make me no undying vow.
Show me now!
Sing me no song!
Read me no rhyme!
Don't waste my time,
Show me!
Don't talk of June,
Don't talk of fall!
Don't talk at all!
Show me!
(...)
Haven't your arms
Hungered for mine?
Please don't "expl'ine,"
Show me! Show me!
(...)
Show me now!”
(„My Fair Lady. The Musical.”)*
* „Show me”, partia Elizy Dolittle, utwór zalecany do przesłuchania w całości, a oto tłumaczenie:
„Nie mów mi o migocących gwiazdach/ Okaż mi, że kochasz/ Nie mów o snach pełnych pożądania/ Okaż mi, że płoniesz/ Jesteśmy sami w objęciach nocy/ Nie mów o wiośnie/ Przytul mnie mocno/ Szkoda czasu na gadanie/ Czy twoje usta pragną mego pocałunku?/ Nie mów, jak bardzo, okaż mi to/ Okaż mi/ Nie mów, że miłość trwa wiecznie/ Nie przysięgaj/ Okaż mi ją teraz/ Nie śpiewaj mi, nie recytuj/ Nie marnuj czasu, okaż mi/ Nie mów o lecie, nie mów o jesieni/ Nic nie mów, okaż mi/ Czy twoje dłonie pragną moich dłoni?/ Niczego nie tłumacz, okaż mi to/ Okaż mi to/ Okaż mi to teraz!”
Viviane
Wysłany: Sob 9:41, 01 Kwi 2006
Temat postu:
To opowiadanie bardzo mi się podoba:) czekam na następną część i mam nadzieję, że dodasz ją już niedługo. Mam też nadzieję, że nie tylko ja przeczytałam ten świetny kawałek prozy... Galo ... proszę dodaj kolejną część
Gala
Wysłany: Czw 23:06, 23 Mar 2006
Temat postu:
Odsłona III
Przebudzenie w piekle*
I'm an ordinary man,
Who desires nothing more than an ordinary chance,
to live exactly as he likes, and do precisely what he wants...
An average man am I, of no eccentric whim,
Who likes to live his life, free of strife,
doing whatever he thinks is best, for him,
Well... just an ordinary man...
BUT (...)
Let a woman in your life,
and you're up against a wall,
make a plan and you will find,
that she has something else in mind,
and so rather than do either you do something else that neither likes at all
(...)
I'm a very gentle man, even tempered and good natured
who you never hear complain,
Who has the milk of human kindness by the quart in every vein,
A patient man am I, down to my fingertips,
the sort who never could, ever would,
let an insulting remark escape his lips
Very gentle man...
But, Let a woman in your life, and patience hasn't got a chance,
she will beg you for advice, your reply will be concise,
and she will listen very nicely,
and then go out and do exactly what she wants!!!
You are a man of grace and polish, who never spoke above a hush,
all at once you're using language that would make a sailor blush,
Let a woman in your life, and you're plunging in a knife,
Let the others of my sex, tie the knot around their necks,
I prefer a new edition of the Spanish Inquisition
than to ever let a woman in my life
(...)
I shall never let a woman in my life.”**
(„My Fair Lady. The Musical”)
Świat był zdecydowanie za ciężki. A już absolutnie i totalnie zbyt ciężki, aby go samemu w całości dźwigać na głowie. Zwłaszcza na tak obolałej głowie...
Severus Snape podjął tytaniczny wysiłek i spróbował unieść powieki, aby zorientować się z grubsza w swojej sytuacji. Gdy to zrobił, całe uniwersum nagle zawirowało i jeszcze gwałtowniej przygniotło go mentalnie, lecząc na długo z wszelkich eksploracyjnych zapędów... To znaczy, wyleczyłoby go, gdyby nie niedające się usunąć ze skołatanych myśli przekonanie, że coś tu było bardzo nie tak. Były hogwarcki mistrz eliksirów po raz drugi otworzył oczy.
Nie, nie przewidziało mu się. Stała tam, oparta beztrosko o framugę drzwi, pamiętając o pozie odpowiednio eksponującej wszystko, co było do eksponowania, goła, jak ją Bóg, czy raczej biorąc pod uwagę efekt końcowy - sam Szatan stworzył, z głową spowitą w wymyślnie utrefioną firankę. Gdy poczuła na sobie jego wzrok, natychmiast się wyprostowało, uśmiechnęła zalotnie i dziwnym posuwisto-marszowym krokiem ruszyła w stronę łóżka, na którym - ku własnemu niepomiernemu zdziwieniu - zlokalizował się wreszcie Severus. Chociaż ni cholery nie mógł sobie przypomnieć momentu, w którym wracał wczoraj do domu...
Tymczasem tajemnicza kobieta w firance zbliżała się coraz bardziej i zdawała nawet coś do siebie mruczeć. Zwielokrotniona do obłędu, z siłą młota pneumatycznego, odbijała się w głowie Snape'a znajoma melodia marszu, której mężczyzna miał nadzieję nigdy więcej nie usłyszeć od ślubu Rudolfusa Lestrange'a. Był to powszechnie znany utwór, którego ani Severus nie lubił, ani nie widział powodu, dla którego miałby być nim akurat w tej chwili dręczony...
Nieznajoma dobrnęła wreszcie do bezpiecznej przystani Severusa, zaśmiała się perliście, zawirowała zgrabnie wokół własnej osi (mężczyzna wolał w tej chwili nie myśleć o tym, jak jednocześnie płynnie zafalowały najistotniejsze elementy jej ciała) i opadła na łóżko obok niego.
Severusowi opadła szczęka. Nagle jego udręczony umysł doznał iluminacji, kiedy przyjrzał się bliżej tej kobiecie. Jej postawa, ciało... Takie ciała musiały mieć boginie, które Grecy z takim pietyzmem wykuwali w kamieniu. Proporcje absolutnie idealne, jakby matematycznie wyliczone. Kształty, od których mogło się zakręcić w głowie (gdyby oczywiście prywatny wszechświat Severusa już nie wirował w szaleńczym tempie), sylwetka odpowiednio, apetycznie zaokrąglona we wszystkich najistotniejszych miejscach, alabastrowa skóra bez najmniejszej skazy... Severus Snape na całym świecie znał tylko jedną osobę o takich kształtach i takiej cerze. Sam opracował przynajmniej kilka receptur na eliksiry, które służyły jej pielęgnacji...
- Yen?! - wrzasnął, a raczej - ze względu na swój stan - zdołał tylko wyjęczeć obronnie w poduszkę, nie będąc do końca pewnym, czy zwyczajnie wczoraj nie przeholował i to wszystko mu się nie przyśniło.
- Dzień dobry, kochanie – odpowiedziała, przeciągając się leniwie.
***
- CO TY TU ROBISZ, DO CIĘŻKIEJ CHOLERY? - rzucił nagle oprzytomniały Severus, na którego najwyraźniej przeżyty szok podziałał ożywczo, choć on sam nie miał złudzeń, iż stan ten miałby trwać długo.
- Mieszkam – kobieta wzruszyła ramionami z niewinną miną. Zbyt niewinną, jak na gust nawet tak rozbitego Severusa.
- A z jakiej racji?
Yenlla zwróciła na niego swe piękne, wielkie, chabrowe i bardzo zdziwione oczy.
- Jak to? Więc ty nic nie pamiętasz?
- A co konkretnie miałbym pamiętać? - dopytywał się ostrożnie.
- Nasz ślub, kochanie – szepnęła, zbliżając się do niego i oplatając mu ramiona wokół szyi.
- CO?! - wrzasnął dziko Snape, wyrywając się jej. Teraz był już pewien, że jest przytomny, jednak koszmar jakoś nie zamierzał się skończyć. - Coś ty powiedziała?!
- To, co słyszałeś, kochanie.
- Przestań tak do mnie mówić!
- Ależ dlaczego, kochanie? Jeszcze wczoraj ci to nie przeszkadzało...
- Obawiam się, że mam dość poważne problemy z umiejscowieniem się we wczoraj, a już na pewno nie pamiętam tam ciebie!
- Może więc nie powinieneś tyle pić...
- Słucham?
- Bo jesteś chyba jedyny w całym magicznym świecie, misiu – rzuciła czule z szerokim uśmiechem, sięgając jednocześnie do nocnego stolika i podając mu najnowszy numer „Proroka Codziennego”.
Nie przeczuwając niczego dobrego, Severus chciwie rzucił się na gazetę (to znaczy na tyle chciwie, na ile pozwalał mu na to nadal od czasu do czasu przewracający się przed oczami świat). Wielki nagłówek krzyczał mieniącymi się literami coś o ślubie roku, więc były mistrz eliksirów szybko przewrócił kilka stron, przechodząc do właściwego artykułu.
Wczoraj o godzinie 17 w sali reprezentacyjnej The House of Magic miało miejsce jedno z niewątpliwie najważniejszych towarzyskich wydarzeń roku. Wtedy to bowiem niezapomniana, oszałamiająco piękna Yenlla Honeydell, aż do niedawna uchodząca za poległą w czasie Pierwszej Wojny, oficjalnie ponownie objawiła się światu i ku zgrozie rzesz nadal wiernych wielbicieli, połączyła swe losy z dziedzicem fortuny Snape'ów.
- CO?!
- To wszystko prawda, kochanie. Jeżeli nie ufasz mi, to chyba wierzysz czarodziejskiej prasie?
- Tak, szczególnie w kwestii tej fortuny – mruknął do siebie zdezorientowany Severus.
Artykułowi towarzyszyło ruchome zdjęcie, przedstawiające spore zgromadzenie ludzi, któremu przewodniczył stojący za wysokim pulpitem Albus Dumbledore. Zszokowany Severus rozpoznał także siebie w znajdującym się zaraz poniżej pulpitu mężczyźnie. Rozszerzonymi ze zdumienia oczami przyglądał się, jak na fotografii osobiście i najwyraźniej z własnej woli wymienia obrączki ze stojącą obok, rozanieloną Yen. To nie mogła być prawda. To jakiś żart!
- Jesteśmy małżeństwem – zapewniła go po raz kolejny kobieta i jakby wyczuwając jego myśli, podsunęła mu przed oczy swą szczupłą, alabastrową dłoń z tkwiącym na serdecznym palcu, zdobionym delikatnym wzorkiem srebrnym kółkiem.
- Nie.
- Ależ tak!
- Nie wierzę!
- Więc dotknij! - zachęciła natychmiast Yenlla, ponownie przysuwając się do niego.
- NIE! - zakrzyknął niemal histerycznie były mistrz eliksirów, uparcie odwracając od niej głowę.
Miał aż nadto wyraźną świadomość, że gdyby zaczął teraz problem Yenlli badać empirycznie, w krótkim czasie zdołałaby go przekonać do wszystkiego, czemu niewątpliwie sprzyjał jego koszmarny kac. Z tego, co pamiętał, kobieta w pewnych okolicznościach potrafiła być szalenie przekonywująca.
- Zupełnie nie rozumiem, jak mogło ci to wszystko wypaść z głowy – podjęła Yen z wyczuwalnym wyrzutem w głosie. - To była taka romantyczna historia. Kiedy spotkaliśmy się miesiąc temu...
- MIESIĄC?!
Mężczyzna poczuł gwałtowny nawrót kilkakroć wzmocnionego bólu głowy, a świat zawirował trzy razy szybciej, skutkiem czego udręczony Severus opadł z powrotem na poduszki.
- Kochanie, co ci jest? - zatroskała się Yen.
- Won – jęknął słabo Snape.
- Co proszę?! - zdziwiła się szczerze kobieta, niepewna, czy dobrze usłyszała.
Severus zdobył się na kolejny nieludzki wysiłek i zdecydowany ostatecznie rozprawić się z tym wszystkim, podniósł się i popatrzył prosto na kobietę (to znaczy na jedną z dwóch czy trzech Yenlli, które aktualnie widział).
- WON! - ryknął mocno i zdecydowanie.
- Ależ Severusie! Ja nie...
Były mistrz eliksirów szybkim ruchem chwycił ją za długie włosy, wywołując tym nieco spanikowany pisk i przyciągnął jej twarz do swojej.
- Nie ma romantycznych historii ze Snape'em w roli głównej. Pieprzysz bzdury, Yen, zupełnie w twoim stylu – wysyczał wściekle i groźnie, starając się wywrzeć na niej jak największe wrażenie. - Usilnie chcesz mi coś wkręcić. Nie wiem dlaczego, ale zaraz się dowiem, zapewniam cię. Daj mi tylko chwilę na dojście do siebie, a wszystko z ciebie wyciągnę, wiesz, że potrafię. Nie wiem, co mi podałaś i chyba nie chcę wiedzieć, bo wnioskując po tak fatalnych skutkach, to musiało być coś mojego. A teraz wynoś się z mojego pokoju. Masz na to trzy sekundy, potem użyję Crucio i na pewno się nie zawaham, jasne?
Sielski-anielski wyraz twarzy Yenlli Honeydell, obecnie Snape, w jednej chwili spełzł, jak tania farba do tynków po pierwszym deszczu. W oczach zapłonął dziki ogień, a zmienione w ten sposób oblicze wreszcie nabrało wyrazu.
- Dobrze! - wrzasnęła wyrywając mu się błyskawicznie i odpychając od siebie. - Miało być słodko, bajkowo i bezboleśnie, ale jeżeli wolisz inaczej, to będzie, jak chcesz!
Kobieta zerwała się z łóżka, wstrząsnęła dumnie głową i ruszyła w kierunku drzwi. Zanim jednak wyszła, odwróciła się jeszcze, a w jej dłoni pojawiła się buteleczka wypełniona błękitnym płynem.
- A z tym – wskazała na fiolkę – możesz się pożegnać.
Po czym cisnęła nią o ścianę, rozbijając w drobny mak i wyszła, trzaskając drzwiami.
W spływającej powoli cieczy zdeprymowany Severus Snape po czasie rozpoznał cudowne antidotum na kaca, i to w dodatku swojego przepisu...
Cholera, gdzieś po drodze - w ferworze zdarzeń - pominął fakt, że Yenlla posiada coś takiego, jak charakter i teraz będzie musiał sam doprowadzić się do porządku...
***
Severus z niewypowiedzianą ulgą odkrył, iż roztrzaskana na ścianie buteleczka nie pochodziła z jego prywatnych zapasów, więc mógł doprowadzić się do porządku w stosunkowo krótkim czasie.
Godzinę później, ubrany w lekki domowy strój mógł już wyjść na spotkanie Yenlli Honeydell (mężczyzna z premedytacją ignorował fakt, iż obecnie Miss Hogwarts nosi nieco inne nazwisko), choć nie miał na to najmniejszej ochoty. Dopóki z nią nie rozmawiał, miał możliwość dalszego łudzenia się nadzieją, iż cała ta historia ze ślubem jest jakimś upiornym żartem.
W chwili, gdy wszedł Yen stała właśnie na środku salonu i spokojnie dyrygowała skrzatami, które przenosiły z kąta w kąt jej bibeloty. Teraz miała już na sobie ciężką, długą suknie, co wcale jednak nie poprawiało, jak mogłoby się zdawać, sytuacji Severusa. Ubrania Yenlli miały bowiem to do siebie, że generalnie niewiele może odsłaniały, ale za to wiele sugerowały, a jeszcze więcej po sobie obiecywały, więc człowiek był paradoksalnie bezpieczniejszy, kiedy występowała przed nim w stanie odpakowanym, bo wtedy nie miała już żadnych kart do odkrycia. W sumie nie to, że szarogęsiła się bez pozwolenia w jego własnym domu było w tym wszystkim najgorsze, ale to, że zdawała się tutaj idealnie pasować...
Severus potrząsnął nerwowo głową. Po raz kolejny prawie zapomniał o jej współczulności – już raz o mało z tego powodu nie utonął, ale najwyraźniej nie wyciągnął stąd żadnych wniosków. Kobiety takie, jak Yen zawsze zdawały się wszędzie być na swoim miejscu i na tym polegał główny problem.
Wreszcie Yen go zauważyła i zmarszczyła niechętnie brwi, obrażona za wcześniejsze potraktowanie. Były mistrz eliksirów odpowiedział jej jednym ze swych najlepszych kpiących grymasów, starając się jednak nie przyglądać kobiecie zbyt uważnie, po czym padł ciężko na najbliższy fotel. Mimo zastosowania naprawdę silnego eliksiru nadal czuł się cokolwiek wymięty.
- A teraz chciałbym usłyszeć całą bajkę od początku i ze wszystkimi szczegółami – powiedział złączając razem palce obu rąk i starając się zachować spokój. Przynajmniej na razie. Dowie się wszystkiego, a potem... Tak, zawsze może ją udusić później...
- Bajkę? Proszę bardzo! - zawołała nabuzowana Yenlla. „Uprzejme” wyproszenie z sypialni musiało jej podziałać na nerwy.
- Tydzień temu – podjęła – przyszedł do mnie Remus Lupin i oświadczył, że mam za ciebie wyjść, i że to jakiś nowy pomysł Dumbledore'a! Nie pytaj mnie dlaczego! – zastrzegła, zanim Severus zdążył jej przerwać. - Wydawało się, że to w tej chwili ich absolutny priorytet, chcieli do tego doprowadzić za wszelką cenę. Po wszystkim miałam ci wmówić, że minął przynajmniej miesiąc, że spotkaliśmy się na Pokątnej i nagle zrozumiałeś, że nie możesz beze mnie żyć. Cała ta wierutna bzdura została nawet gdzieś spisana. Czekaj!
Yen pokręciła się chwilę wśród porozrzucanych po Severusowym salonie klamotów i z którejś z toreb wyjęła plik pergaminów. Następnie cisnęła nim w masującego sobie palcami skronie i usiłującego się skupić Severusa.
- Proszę – powiedziała. - Spisali mi to na wypadek, gdybym zapomniała. Dzieło życia popełnione przez Molly Weasley – pani Snape nie mogła sobie darować drwiny w głosie.
Mężczyzna nadal, zdaniem Yen, aż zatrważająco spokojny, przerzucił z zainteresowaniem kilka kartek, unosząc elegancko brew przy co ciekawszych fragmentach.
- Hm... I ty zamierzałaś to oczywiście przeprowadzić?
- Nie bądź idiotą, Sev! - oburzyła się natychmiast.
- Cóż, sądząc po przedstawieniu w sypialni wszystko szło zgodnie z planem... - uśmiechnął się ironicznie.
- To był żart, o czym dobrze wiesz! Litości! Trzymanie się tych grafomańskich wymysłów byłoby obrażaniem twojej i mojej inteligencji. Od początku zamierzałam powiedzieć ci prawdę.
- Jaką prawdę? - zapytał nagle ostrzej.
Niezrażona Yen ciągnęła poważnie:
- Severusie, ja nie wiem, co zaszło między tobą a Dumbledore'em. Nie interesują mnie sprawy tego waszego Zakonu Czegośtam, ale... Nie wiem, o co chodziło dyrektorowi, ale wszystko wskazuje na to, że ja mam... Ja mam być rodzajem łapówki – dokończyła z wyraźnym trudem, co tylko podkreślało jej szczerość. - Ich zdaniem musisz zostać w Zakonie za wszelką cenę, muszą cię zatrzymać, a ślub ze mną ma, ich zdaniem, wpłynąć na twoją decyzję. Resztę ty musisz mi powiedzieć, bo ja kompletnie nic z tego nie rozumiem. To wszystko – zakończyła spokojnie, patrząc mu prosto w oczy, ale nie spodobało jej się to, co tam ujrzała.
Źrenice mężczyzny błysnęły groźnie, ściągnięte, gęste brwi zjechały aż na oczy, a cała twarz stężała w wyrazie wściekłości. Ręce zacisnęły się gwałtownie na pliku pergaminów, gniotąc kartki.
- NIC Z TEGO NIE ROZUMIESZ, ALE SIĘ ZGODZIŁAŚ! - krzyknął z furią, wstając i rzucając jej je pod nogi. - Jak można było pójść na taki układ?! Jak mogłaś mi to zrobić, do ciężkiej cholery?!
- Nie miałam wyboru!
- Po tym wszystkim przychodzić do mojego domu i odgrywać moja żonę!
- Niczego nie gram! Jestem nią!
- Więc właśnie! - Snape pochylił się nad nią, zaciskając dłonie na oparciach fotela, na którym siedziała i nie pozostawiając jej wiele miejsca do manewru. Wyglądał doprawdy strasznie i w jednej chwili wystraszona Yen nie była pewna własnego losu, o czym nie pomyślała, gdy się w to pakowała. Odsunęła się od niego jak najdalej mogła, lecz Severus mocno chwycił ją za ramiona, postawił i z całej siły potrząsnął.
- Jak można się było na to zgodzić? Co ci strzeliło do tego durnego łba?
- Prośbom Dumbledore'a się nie odmawia! - krzyknęła histerycznie w swojej obronie. - Wiesz o tym lepiej ode mnie!
Na te słowa przez twarz Severusa przemknął tajemniczy cień. Puścił ją natychmiast jakby nieco zakłopotany, ale stan ten trwał ledwie chwilę. Zaraz doszedł do siebie i zarzucił dalszymi pretensjami.
- I co z tego?! - ryknął. - I co teraz? Myślisz, że wyrażę na to pokornie zgodę? Że pozwolę ci tu zostać i będę cieszyć się z prezentu? Co oni sobie myślą? Że dam się przekupić? Że przekupą mnie TYM? - zmierzył Yen krytycznym spojrzeniem. - Co to w ogóle ma być? Dumbledore postanowił zostać sutenerem?!
- Przestań! - rzuciła ostrzegawczo kobieta.
- Mam wrażenie, że w takim charakterze tu występujesz...
- O mojej roli tylko ty możesz zdecydować, pamiętaj o tym!
- Więc na twoim miejscu zacząłbym się bać – odgryzł się Severus.
- A ja na twoim miejscu zaczęłabym się liczyć ze słowami!
- A są jakieś, którymi jeszcze cię nie nazwano?
Yenlla zaczerpnęła ze świstem powietrza. Stała przed nim z otwartymi ustami, nie będąc w stanie nic na to odpowiedzieć.
- Jeżeli nie podoba ci się to, co mówię – kontynuował jadowicie mężczyzna – nikt ci nie każe tego słuchać. Skoro potrafiłaś tutaj wejść, tuszę, iż wiesz gdzie są drzwi.
Yen spuściła głowę i odwróciła się od niego z zaciśniętymi zawzięcie ustami.
- Chyba nie myślałaś, że tu zostaniesz – dokończył Snape.
- Wszyscy już wiedzą, gdzie jestem. Nie tylko „Prorok” pisał o uroczystości, pisały o niej wszystkie gazety – powiedziała powoli kobieta, a Severus w krótkiej chwili olśnienia ujrzał miliony nagłówków, spod których spozierało na niego jego własne oblicze. - Chyba nie chcesz ściągać na siebie jeszcze większej uwagi, wyrzucając mnie po kilkunastu godzinach?
- Wszystko mi jedno. Nie potrzebuję, aby ktokolwiek się pętał po moim domu. Idź do Blacka. Z pewnością przyjmie cię z otwartymi ramionami.
Doprowadzona do furii i zarumieniona Yen wyglądała jeszcze piękniej, niż normalnie, jak poniewczasie uświadomił sobie Severus. Kobieta zbliżyła się do niego i kiwając ostrzegawczo palcem wysyczała wściekle:
- Nie wymawiaj przy mnie tego imienia, bo nie ręczę za siebie!
Straszna groźba, zamiast dać mu do myślenia, raczej szczerze rozbawiła Snape'a. Yen była od niego niższa i aby dodać sobie powagi, stanęła na palcach. Mężczyzna z nieodgadnionym wyrazem twarzy zmierzył ją uważnie wzrokiem, bardzo uważnie, tak, żeby nawet Yen Honeydell raczyła się speszyć i od niego odstąpić.
- W porządku. Jeżeli tak ci zależy – powiedział po przerwie były mistrz eliksirów, uśmiechając się dwuznacznie. - Proszę dobrze. Możesz spać na kanapie, ale na nic więcej nie licz. A Dumbledore'owi możesz ode mnie powtórzyć, bo zdążył już ode mnie to wszystko usłyszeć, że mam gdzieś i jego, i jego plany, a byle czego – znów przeszył spojrzeniem Yenllę – się nie tykam. Twoje sztuczki mnie nie ruszają.
Po czym szybko odwrócił się, zanim zdążyła mu odpowiedzieć jednym ze swych popisowych, przepełnionych wyrzutem spojrzeń, które kiedyś wyciskały łzy wzruszenia z oczu widowni największych czarodziejskich teatrów.
- Miłego dnia – rzucił na koniec obłudnie lekkim tonem, sięgając po wiszący na haku przy drzwiach płaszcz i wyraźnie zbierając się do wyjścia.
- Aha, i jeszcze jedno na koniec – odwrócił się jeszcze z ręką na klamce. - Dlaczego ty? Dlaczego ze wszystkich nieszczęść na świecie to musiałaś być ty?
- Sever, spójrz na siebie – po wszystkich obelgach, jakie dzisiaj od niego usłyszała, Yen nie mogła sobie darować tej riposty i z przesłodzonym uśmieszkiem dokończyła: - Nikt inny nie chciał.
Mężczyzna zbladł z wściekłością, a huk zatrzaskiwanych w szale drzwi wstrząsnął szybami w oknach.
***
Wyczerpana psychicznie Yenlla Snape z ciężkim westchnieniem opadła na wersalkę.
Uff, było ciężko, a przecież to dopiero początek! Była w mieszkaniu Severa dopiero od jakichś dziesięciu godzin, co będzie dalej? Strach się bać, chociaż... Właściwie spodziewała się, że będzie o wiele gorzej. Znając go kiedyś dość dobrze, podejrzewała przynajmniej usiłowanie morderstwa, a tutaj, poza jednym jedynym momentem, kiedy naprawdę ją przestraszył, był wręcz do rany przyłóż. I wbrew temu, co myślał, dotąd idealnie dawał się wodzić za nos, irytował w odpowiednich miejscach i w ogóle... Hm... zresztą nieważne! Na razie można sobie dać z tym spokój, dopóki jej aktualny pan i władca nie raczy wrócić i rozpocząć awantury na nowo. Bo z pewnością tak szybko się nie podda. Jakby oboje mieli teraz jakiś wybór!
Kobieta strząsnęła z twarzy długie włosy i znowu z ciekawością rozejrzała się po domu, w którym miała tymczasowo zamieszkać. Z zewnątrz zupełnie zwyczajna czynszowa kamienica na obrzeżach średniej wielkości miasta na prowincji, kilku nudnych sąsiadów mugoli po bokach, a w środku, na drugim piętrze, pod piątką... Ech!
Yen przerzuciła nogi przez oparcie kanapy i rozsiadła się wygodniej, zakładając ręce za głowę i powracając do swych wcześniejszych rozmyślań, przerwanych wkroczeniem rozjuszonego Snape'a.
Podobało jej się tutaj i nie zamierzała tego sama przed sobą ukrywać. Może kolorystyka niespecjalnie w jej typie, lecz jak najbardziej pasowała do Ślizgona... Tak, Severus bezsprzecznie potrafił się odpowiednio urządzić. Od podłogi do sufitu wznosiły się ściany przetransmutowane w kamienny mur, zupełnie odpowiadające tym w hogwarckich lochach. Przed oczami kobiety rozciągały się ogromne, magicznie powiększone przestrzenie. Wielki salon z rzeźbionym umeblowaniem z hebanowego drewna i komplet wypoczynkowy z pokryciem z czarnego adamaszku. Całość dopełniał zielony dywan i zbliżone do niego w odcieniu ciężkie zasłony, haftowane w srebrne węże, wszystko dość skromne i stonowane, ale w najlepszym gatunku. W podobnej kolorystyce utrzymane były pozostałe pomieszczenia – duża, znakomicie wyposażona i kompletnie nieużywana kuchnia, sypialnia, gabinet z prywatną pracownią eliksirów, łazienka... Wszędzie panował rygorystyczny porządek, a idealnie symetrycznie rozstawione sprzęty sprawiały wrażenie, jakby były ustawiane z użyciem rozrysowanego wcześniej planu i linijki. Właściciel prawdopodobnie zorientowałby się, iż coś zostało ruszone, gdyby przesunięcie wynosiło ledwie milimetr... Yen pamiętała, że Snape już w Hogwarcie był strasznie pedantyczny, a takie stany podobno zaostrzają się z wiekiem.
Tak, podobało jej się tutaj i co więcej, zamierzała zostać na dłużej. Nie przesadnie ciepłe przyjęcie i średnio uprzejme słowa ze strony Severusa raczej niewiele ją obeszły. Za dużo już w życiu przeżyła i usłyszała, aby miała się tym przejmować. Potraktowała to raczej jako wyzwanie.
Na usta kobiety wypłynął przewrotny uśmieszek. Zobaczymy, panie Snape. Wszyscy i zawsze w końcu ulegali Yenlli Honeydell i nawet specjalnie się nie bronili. To była li i tylko kwestia podejścia do sprawy. Yen miała w domu lustro (nawet kilka) i doskonale wiedziała, jak wygląda, a poza tym dobrze znała świat i mężczyzn... Mężczyźni! Był sposób na każdego, a teraz dodatkowo się uparła. Ot tak, z czystej złośliwości, pomijając inne aspekty tej sprawy...
Nie! Tych innych aspektów absolutnie nie mogła pomijać w swych kalkulacjach. Kobieta nagle się wyprostowała, spoważniała, a jej brwi ściągnęły się w wyrazie zamyślenia.
Nie mogła zapominać, iż znalazła się tutaj w konkretnym celu i to powinna mieć przede wszystkim na uwadze. Dumbledore powierzył jej misję, którą musi wypełnić.
Yen, jako Krukonka pierwszej wody, postanowiła podejść do całej sprawy profesjonalnie, metodycznie i bez emocji. To był po prostu kolejny problem do rozwiązania, jak równanie matematyczne. Po prostu siadasz i na wszelkie sposoby próbujesz to rozgryźć, dopóki ci się nie uda. Tak do samego końca. Oto cała filozofia.
Absolutnie perfekcyjna pod każdym względem Yen właśnie tak zamierzała się za to zabrać. Skoro już została żoną Snape'a na papierze, zamierzała też być nią w rzeczywistości i nic nie mogło jej powstrzymać. Krukońska zasad: wszystko albo nic.
Poza tym w rozmowie z Dumbledore'em jedno ją uderzyło i może właśnie to wpłynęło też na jej ostateczną decyzję. No bo jak Severus mógł ich zostawić? W idealistycznym światopoglądzie Yen zwyczajnie nie było na coś takiego miejsca. Jeżeli już człowiek się na coś decydował, to było naturalne, iż musiał doprowadzić całą rzecz do końca. „Tylko głupiec w pośpiechu bierze się do czegoś, czego nie potrafi zrobić”, jak powiedział kiedyś Ali Ibn Abi Talib. Yen oczywiście rozumiała, że Severusowi musiało być naprawdę ciężko – podwójny agent, raz Śmierciożerca, raz Zakonnik, z jednej strony Voldemort, z drugiej Dumbledore – cholera wie, który gorszy, ale przecież nikt nie kazał mu się w to pakować, prawda? Nikt nie zmuszał go do wzięcia udziału w wojnie. Mógł, jak wielu, stać z boku i się przyglądać, ale skoro już zdecydował się wziąć w tym udział, powinien trwać na stanowisku do samego końca. Na śmierć i życie. Chyba na tym właśnie polega bycie mężczyzną, na odpowiedzialności za swoje decyzje. Takie są święte prawa, takie są zasady, a tutaj nagle Snape dostaje jakichś humorów, co tak uparcie podkreślał ten dziwaczny starzec z wirującym okiem, podobno auror, który wyglądał, jakby powinien nie żyć od co najmniej kilku lat. Humory, też coś! Wojna to nie jest sprawa humorów! Humory to może mieć najwyżej ona!
Yen nienawidziła wojny, jak niczego innego na świecie, ale nie znaczyło to wcale, że nie miała na ten temat wyrobionych i jedynie słusznych poglądów. Severus Snape wycofując się tak niespodziewanie i w najmniej odpowiedniej chwili stawiał na szali swój honor. A na utratę jego honoru kobieta nie zamierzała pozwolić – w końcu był jej mężem, przynajmniej na razie.
I Snape doprowadzi do końca to, co zaczął. Już ona się o to postara. O tak!
***
Ponury mężczyzna o wyglądzie seryjnego mordercy w długim, powiewającym groźnie czarnym płaszczu spacerował powoli alejkami parku w niewielkim miasteczku, obserwując apatycznie opadające z drzew jesienne liście i budząc panikę wśród okolicznych mieszkańców. Ktokolwiek go tam przyuważył, natychmiast, kierowany tajemniczym impulsem, zawracał i w popłochu uciekał.
Severus Snape doskonale zdawał sobie sprawę z sensacji, jaką wzbudzał, ale niewiele sobie z tego robił. W końcu był czarodziejem i żaden z tych żałosnych mugoli nie mógł mu zaszkodzić. Postawił kołnierz płaszcza, wcisnął dłonie głębiej w kieszenie i ruszył przed siebie.
Dlaczego nie mogą zostawić go w spokoju? Tak, tylko tego teraz pragnął – świętego spokoju. Wszelkie ambicje, wszelkie plany zostały zapomniane. Miał zwyczajnie dosyć. Osaczony od lat przez dwóch szalonych starców chciał wreszcie zacząć żyć własnym życiem. A po ostatnim zebraniu w Wewnętrznym Kręgu Czarnego Lorda był już absolutnie pewien, że nie tylko nie chce, ale nie może tam wrócić. To było dla niego za dużo...
Przed chwilą Yenlli dostało się niejako w zastępstwie. Severus tak naprawdę nie był zły akurat na nią. Skąd mogła wiedzieć? Gdy mężczyzna nieco ochłoną, dotarło do niego, że przecież nie ma pojęcia, co Yen usłyszała od Dumbledore'a, a jak sama zauważyła, prośbom dyrektora się nie odmawia. Do tej pory Severus jeden jedyny raz spróbował się postawić i jak na tym wyszedł? Wylądował z Yen Honeydell na głowie, a z dwojga złego (z tego, co pamiętał) zdrowsze na dłuższą metę było już chyba użeranie się z Voldemortem...
Zresztą wściekanie się na Yen i wyrzucanie jej z domu i tak nie miało większego sensu. Nie kobieta stanowiła tutaj problem, ale Ceremonia.
Severus wyciągnął z kieszeni lewą dłoń i z niedowierzaniem przyjrzał się srebrnej obrączce, której nigdy nie spodziewał się tam zobaczyć.
Cała specyfika czarodziejskich ślubów polegała na tym, że rozłączyć małżonków mógł tylko ten, kto przewodniczył Ceremonii, a że w tym wypadku był to sam dyrektor, Snape nawet nie miał co marzyć o rozwodzie i staczanie dzikich walk z Yen niewiele mogło w tym względzie zmienić. Ponadto w odróżnieniu od mugoli, którzy przyjęli zwyczaj wymieniania pierścionków od czarodziejów, obrączki były realnym znakiem małżeństwa i dopóki ono trwało nie sposób było zdjąć ich z rąk, a skoro zaklęcie najwyraźniej podziałało, Severus musiał zostać otumaniony do tego stopnia, że dobrowolnie wypowiedział słowa przysięgi. Cóż, a więc sprawa tym bardziej była przegrana... Byłemu mistrzowi eliksirów nie pozostawało nic innego, jak tylko pogodzić się z losem i modlić, aby sługom Voldemorta jednak nie udało się w najbliższym czasie wykończyć Dumbledore'a.
ŻONA! Tylko Albus mógł wpaść na taki pomysł! Choć przecież Severus dobrze wiedział, że w tym szaleństwie jest metoda. Wiedział dlaczego dyrektor obrał taką, a nie inną taktykę i dlaczego podsunął mu Yenllę. Dumbledore był inteligentnym człowiekiem.
Severus Snape dotarł wreszcie do niewielkiego zalewu pośrodku parku, opadł ciężko na jedną z ustawionych wokół ławek i zapatrzył się smętnie w taflę wody.
Dawno, dawno temu, na początku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku był wciąż jeszcze najwierniejszym z ludzi Czarnego Lorda, chociaż to, o co walczył w jego szeregach nie miało już dla niego żadnego znaczenia. Jak wiadomo ideologie zawsze umierają pierwsze, więc szybko okazało się, że wszystkie górnolotne przemowy Voldemorta to puste frazesy, a wydumany Śmierciożerczy płaszczyk filozoficzny stanowi jedynie wygodną przykrywkę dla swobodnego sycenia wszelkiego rodzaju żądz – od dążenia do potęgi, która niczemu nie służy, a jej jedynym celem jest zaspokajanie chorych ambicji po zwyczajne zagarnianie majątków mordowanych ofiar. Równie prędko okazało się, iż nawet szlamy i mugole mogą zająć miejsce wśród współpracowników Lorda na równi z czarodziejami najczystszej krwi, o ile tylko okażą się potrzebni. Zresztą przecież zaraz wyszło na jaw, że sam Tom Riddle jest półszlamą, w dodatku owocem ekscesów matki z podupadłego rodu, więc jak mógł być wiarygodny dla nich? Arystokracji czarodziejskiego świata, która pierwsza opowiedziała się po jego stronie!
Severus jednak nadal uparcie trwał u jego boku, nie mogąc się uwolnić i pogodzić z faktem, że wszystko, w co wierzył, czemu z takim oddaniem służył, okazało się stekiem bzdur. Zrezygnowany i prawie bezwolny żył, był i robił, co do niego należało, bez zbędnych pytań, aż do czasu, gdy przypadkiem dotarła do niego informacja, iż po kilku miesiącach intensywnych zabiegów, w trakcie których poległa cała jej rodzina, udało się wreszcie pojmać Yenllę Honeydell. Jako że torturowanie należało do zadań najniższej kategorii Śmierciożerców, Severus zwyczajowo nie dowiadywał się o takich sprawach. Pech jednak chciał, że był wtedy w Koszmarnym Dworze. Oszalałe krzyki dziewczyny roznosiły się po całym budynku, z nieznanych powodów łamiąc wszelkie wyciszające blokady i budząc przenikliwy niepokój i odrazę w nawet najbardziej nieczułych ludziach Czarnego Lorda.
W od dawna odpornym na takie wrażenia młodym Snape'ie również coś się nagle załamało. To, że Yen tam wylądowała było w znacznej mierze jego winą. Sam zabierał ją na spotkania przyszłych Śmierciozerców, gdzie dziewczyna zwróciła na siebie uwagę. Właściwie nie było w tym nic dziwnego – sposób, w jaki Yen wyglądała i jak się zachowywała formułował się w jedno krótkie polecenie: „Patrz na mnie!”, ale akurat w tym wypadku było to jak najbardziej niepożądane, a jeszcze w dodatku musiała wtedy pokazać, że myśli, co w szeregach każdego tyrana było największą zbrodnią... Wyrzuty sumienia były od lat obce Severusowi, lecz poczuł wtedy odpowiedzialność za los Yenlli i silną determinację, aby coś zrobić. Tylko co? Nie był na tyle szalony, żeby próbować wydobyć ją z niekończących się lochów Koszmarnego Dworu, ale nie miał też do kogo się zwrócić. Kogo miał powiadomić? Ministerstwo? Aurorów? Za sam wygląd profilaktycznie zamknęliby go w Azkabanie, zanim zdążyłby powiedzieć, o co mu chodzi.
I wtedy przypomniał sobie o kimś jeszcze. Innym potężnym czarodzieju, zaprzysięgłym wrogu Voldemorta, który poświęcał cały swój czas i siły na walkę z nim. Albus Dumbledore. On musiał go wysłuchać. Dyrektor znany był z tego, że nikogo nie przekreślał, a poza tym wiele mógł.
Chwilę później, zdecydowany na wszystko Severus już aportował się w pobliżu Hogwartu, a niecałą godzinę później miała miejsce jedna z najbardziej spektakularnych akcji w historii służb aurorskich i całej Pierwszej Wojny. Aresztowano kilkunastu Śmierciożerców, odnaleziono i uratowano mnóstwo zakładników, a Koszmarny Dwór zrównano z ziemią. Równocześnie w Kręgu poleciało kilka głów potencjalnych zdrajców, ale nikt nawet nie pomyślał wtedy o Severusie. W mniemaniu wszystkich należał przecież, obok Bellatrix, Rudolfusa, Lucjusza i kilku innych do Najwierniejszych.
Życie młodego Snape'a obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Dumbledore, który nigdy nie zwracał na niego większej uwagi, nagle zaczął poszukiwać z nim kontaktu. Okazywał zainteresowanie, starał się z nim jak najczęściej (o ile było to możliwe bez wzbudzania podejrzeń) spotykać i rozmawiać. Dyrektor zakręcił się wokół niego tak sprawnie, że zanim Severus się obejrzał, już był w Zakonie Feniksa. Gdyby wtedy wiedział, jak to wszystko się skończy...
Profesor Snape uderzył z rozmachem pięścią w ławkę, jednak zaraz atak złości minął i mężczyzna schował twarz w dłoniach.
Z drugiej strony on naprawdę chciał wtedy w jakikolwiek sposób pomóc w obaleniu Voldemorta. Łaknął zemsty za to, iż dał się tak łatwo oszukać. Pozwolił się podejść, omamić, a potem wszystko, w co wierzył zostało bezlitośnie podeptane. Wyszedł na naiwnego idiotę, a tego nie mógł wybaczyć. Potem był taki dumny z siebie! Ależ był głupi! Jako szpieg znał najskrytsze plany obu stron, czuł się tak cholernie ważny, gdy losy wojny zależały tylko od niego, od jednej jego decyzji, od tego, kogo wybierze, komu powie prawdę, a kogo okłamie... Nieopierzony, młody kretyn! Z cudownych snów o własnym znaczeniu ocknął się w Azkabanie, a następnie, niczym na pokutę do piekła, został zesłany na szesnaście lat do Hogwartu, aby użerać się z tępymi bachorami. Jeden z najbardziej znaczących ludzi obu stron Pierwszej Wojny skończył jako nauczyciel! Mistrz eliksirów! Czy miał inne wyjście? Nie. Nie miał wyboru. Zadanie się z Dumbledore'em zawsze oznacza rezygnację z możliwości decydowania o własnym życiu...
Tak, to było takie oczywiste dlaczego dyrektor nasłał na niego akurat Yen Honeydell. Chciał mu w ten sposób coś przypomnieć. Wtedy Yenlla była bezpośrednią przyczyną jego przystania do Zakonu, więc dyrektor miał nadzieje, że i tym razem go zatrzyma. Chciał zagrać na jego emocjach. Miał nadzieję, ze wywoła w nim te same uczucia i zmobilizuje do dalszej walki. Ślub w tym układzie przestawał być tak irracjonalnym pomysłem, jak mogłoby się wydawać. Nie sam fakt małżeństwa był tu najważniejszy, ale to, by w jakikolwiek sposób wprowadzić Yenllę do jego życia. Ponadto Dumbledore miał jeszcze jedna przewagę nad Severusem. Znał jego słabość do tej kobiety, znał ich historię – to był przecież swego czasu lokalny skandal – i oczywiście w swojej prostoduszności wierzył, ze Severus natychmiast się w niej zakocha, gdy tylko ponownie ją zobaczy. Wtedy wreszcie przestałby występować z pozycji człowieka niezaangażowanego. Przeciwnie, w mniemaniu Dumbledore'a teraz nareszcie miałby za kogo walczyć. Poświęcałby się dla dobra żony i pewnie jeszcze hipotetycznego przyszłego potomstwa. Archetypiczny bojownik o lepszą przyszłość dla rodziny. Litości! Może i Severus dawał się do tej pory wodzić za nos, ale dyrektor musiał być szalony, jeżeli wierzył w powodzenie tak idiotycznego planu...
Na całe szczęście, jak udało się wybadać Snape'owi, dyrektor nie wpadł na wspaniały pomysł, aby powiedzieć o wszystkim Yen. Kobieta do tej pory żyła w błogiej nieświadomości, sądząc, iż swoje ocalenie zawdzięcza przypadkowi. Gdyby Albus zdradził jego sekret, Severus chyba by go zabił. Nie potrzebował niczyjej wdzięczności! Nie zrobił tego dla niej, ale dla siebie.
Yenlla Honeydell...
Severus oczywiście nie był ślepy i nie omieszkał zauważyć, że mijający czas nijak się miał do kobiety. Była teraz jeszcze piękniejsza, niż w chwili, gdy widział ją po raz ostatni (co nie odbyło się znowu w specjalnie miłych okolicznościach) i z pewnością miała o wiele więcej do zaoferowania. W sumie gdyby spotkali się w innych okolicznościach, Severus Snape nie miałby nic przeciwko odnowieniu znajomości. Yen była śliczna, inteligentna i miała lekkie podejście do pewnych spraw, ale teraz prędzej zje własną koszulę, niż zbliży się do niej! Nie da się złapać w pułapkę. Nie da sobie zamydlić oczu ekskluzywnymi, żywymi prezentami. Jeżeli raz ją tknie, może równie dobrze rzucić na siebie Avadę, bo już nie będzie odwrotu. Ponownie da się wciągnąć we wszystko, od czego usiłował uciec, w całą tę przeklętą Dumbledore'owską karuzelę i nigdy się z tego nie wyplącze. Wszystko zacznie się od początku. Już ona będzie potrafiła przekręcić go na swoją stronę. Była współczulna. Współczulna! Gdyby wiedział o tym wcześniej, nie zbliżyłby się do niej na odległość kija od szczotki. Była jedyną kobietą, która o mało go nie usidliła. Koszmarne wspomnienia.
Gdy Severus Snape rozbudził się wreszcie ze swych rozmyślań, na dworze zdążyło się już ochłodzić, zimny wiatr przenikał na wskroś przez jego cienki płaszcz. Mężczyzna rozejrzał się uważnie, jakby nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Nawet nie zauważył, kiedy się ściemniło. Przeciągnął się leniwie i wtedy natrafił ręką na lokalną gazetę, pozostawioną na ławce przez jakiegoś mugola. Odruchowo zerknął na pierwszą stronę i zbladł.
Wczoraj wieczorem była gwiazda londyńskich scen, ulubiona aktorka i śpiewaczka Andrew Lloyda Webera, Yenlla Honeydell, która ostatnie kilka lat spędziła na medytacjach w tybetańskim klasztorze wstąpiła w związek małżeński z tajemniczym miliarderem o podejrzanej przeszłości.
To zdecydowanie przepełniło szalę żelaznej odporności byłego mistrza eliksirów. Pokonany mężczyzna zaniósł się głośnym śmiechem. Zupełnie zapomniał, że Yen aktywnie udzielała się także po drugiej stronie muru, nie tylko na Witchwayu... Swoją drogą „miliarder” niewątpliwie brzmiało lepiej od psychopaty i Śmierciojada.
- Stać! Nie ruszać się!
Severus oderwał rozbawiony wzrok od artykułu i ujrzał nad sobą dwóch wyraźnie niepewnych mugolskich policjantów. Obaj trzymali dłonie na kaburach pistoletów i obserwowali go uważnie. No tak, zazwyczaj tak to się kończyło. Nie da się ukryć, że robił wrażenie... Były mistrz eliksirów westchnął ciężko i wykonał jeden szybki, prawie niezauważalny dla oka ruch ręką.
- Powiedziałem: nie rusz...
Chwilę później dwaj umundurowani mężczyźni o nieco zmąconym spojrzeniu celowali z pistoletów do pustej ławki. Ani jeden, ani drugi nie pamiętał, jak tu się znalazł, ale obaj byli przeświadczeni, że mieli coś bardzo ważnego do zrobienia, tyle, iż nie mogli sobie przypomnieć, co to takiego było...
***************
ILUSTRACJA: "Late in the dungeons" by perselus
* Tytuł odsłony zaczerpnięto z fanfica Enahmy pt. "Szczęśliwe dni w piekle"
** "An Ordinary Man" partia Henry'ego Higginsa z musicalu "My Fair Lady" - utwór oczywiście zalecany do przesłuchania w całości i dostępny przed dowolnego internetowego ściągacza. Dla tych, którzy nie czują się zbyt mocni zamieszczam tłumaczenie. Nie jest ono najlepsze, ale innego nie udało mi się znaleźć, poza tym zawsze wiadomo, iż oryginał brzmi najlepiej:
"Jestem zwyczajnym mężczyzną/ Który nie pragnie niczego więcej/ Jak tylko możliwości/ By wieść życie takie, jakie lubi/ I robić dokładnie to, co chce/ Jestem przeciętnym mężczyzną/ Nie mam dziwacznych zachcianek/ Lubię swoje życie/ Wolne od stresów/ Robię, co uważam za słuszne/ Jestem tylko zwykłym mężczyzną/ ALE (...)/ Wpuść kobietę pod swój dach/ Zaplanuj coś, a się okaże,/ że ona coś innego ma w zamiarze/ I raczej zamiast tamtego/zrobisz coś całkiem innego/ I tak w koło!/ (...)/ Jestem bardzo łagodnym człowiekiem/ Spokojnym i dobrym z natury./ Nigdy się nie uskarżam/ W moich żyłach płynie nektar dobroci/ Jestem cierpliwy po czubki palców/ Nigdy nie dopuściłbym/ By z moich ust wyszło obraźliwe słowo/ Jestem łagodnym człowiekiem/ Ale wpuść kobietę pod swój dach/ A cierpliwość diabli wezmą/ Będzie prosić cię o radę,/ a gdy odpowiesz jej z rozwagą/ Ona wysłucha cię uprzejmie/ A potem pójdzie i zrobi to, co chce/ Byłeś przyzwoity i pełen ogłady/ Nigdy nie podnosiłeś głosu/ Teraz posługujesz się językiem/ Który zadziwiłby marynarza/ Wpuścić kobietę pod swój dach/ To tak jak wbić sobie nóż w plecy/ Niech inni mężczyźni/ Wiążą sobie pętlę na szyi/ Ja wolałbym mieć do czynienia z hiszpańską inkwizycją/ Niż wpuścić kobietę pod swój dach/ (...)/ Nigdy nie wpuszczę kobiety pod swój dach!"
Gość
Wysłany: Śro 23:36, 01 Mar 2006
Temat postu:
Powiem tylko jedno...
Kiedy następna część??
Podoba mi się...trochę śmiechu w tych trudnych czasach^^
Gala
Wysłany: Czw 18:31, 23 Lut 2006
Temat postu:
Salve!
1. Rzeczywiście prowadzę bloga, na którym zamieszczam to opowiadanie. Brawa za orientację!
2. Moją betą, o czym zapomniałam wspomnieć, jest Meada Skądinąd Szalona, może ktoś słyszał?
Pozdrawiam i zapraszam do lektury
ODSŁONA II
Miss Hogwarts *
"Kto spać będzie z piękną Etain
Kogo nocą będzie gościć
Nie wiadomo. Lecz wiadomo
Że nie zaśnie w samotności" **
Zanim Remus Lupin zdążył się na dobre rozejrzeć po parku przy Kruczym Gnieździe, błyskawicznie ciśnięty znikąd sztylet przyszpilił go za szatę do drzewa.
- Dickens ůber alles – rzucił szybko mężczyzna, nim właściciel posesji, a tym samym zapewne także kilku kolejnych noży, straci cierpliwość.
- To hasło było aktualne sto lat temu – odpowiedziano mu kpiąco.
- Wiem – odkrzyknął – bo tak się składa, że właśnie sto lat temu byłem tu po raz ostatni.
- Należało się więc może zainteresować, jakie jest nowe przed bezczelnym zwaleniem mi się na głowę. Ci, którzy są tutaj mile widziani, otrzymują wiadomości regularnie.
Remus uśmiechnął się lekko sam do siebie. Irracjonalność prowadzonej właśnie rozmowy upewniła go lepiej, niż cokolwiek innego, że trafił pod właściwy adres. Tak mogła witać gości tylko jedna osoba na świecie. No, może poza Severusem Snape'em...
- Na litość, przecież ty do nikogo nie piszesz, Yen. Merlinie, to ja, Remus Lupin! Chyba potrafisz mnie rozpoznać?
- Tak samo, jak rozpoznaję eliksir wielosokowy... Skąd mam mieć pewność?
- Możesz mnie przetrzymać do pełni, to raptem trzy dni.
Drugi sztylet wbił mu się tuż nad głową, po czym zadygotał lekko i rozsypał się w proch. Chwilę później tuż przed nosem Lupina aportowała się kobieta o krótkiej i strasznie poczochranej siano-blond czuprynie. Cała jej postać była dość przerażająca i to w znacznej mierze z powodu oczu – jedno z nich było czarne, drugie z nieznanych przyczyn zielone, zupełnie jak u bułhakowskiego Szatana. Całokształtu dopełniał niepokojący zez, tak że nigdy nie można było dociec, gdzie kobieta się patrzy i w naturalny sposób wyciągało się wniosek, że widzi wszystko. Z drugiej strony mogło to mieć swoją wartość w czarodziejskich pojedynkach.
- Witaj, Lupin – odezwała się ochrypłym, niskim głosem osoby odwykłej od rozmowy.
- Yen – kiwnął jej natychmiast głową Remus.
- Nie spodziewałam się cię jeszcze kiedykolwiek tutaj zobaczyć.
- Cóż, nie jesteś zbyt gościnna...
- Wiem – stwierdziła krótko i zamilkła, mierząc go uważnie wzrokiem.
Przez dłuższa chwilę panowała ciężka cisza.
- Więc... - zaczął niepewnie Lupin. – Czy moglibyśmy gdzieś porozmawiać?
- Chyba nie uda mi się cię zbyć, prawda?
Remus Lupin tylko bezsilnie wzruszył ramionami.
Przez twarz kobiety przemknął lekki, złośliwy uśmieszek, gdy machnęła na niego ręką i poprowadziła ścieżką przez park okalający rezydencję. Po kilku minutach ich oczom ukazał się olbrzymi gmach Kruczego Gniazda – słynnego w całej okolicy, lokalnego nawiedzonego dworu z pełnym pełnym zestawem przypisanych podobnym obiektom rekwizytów, jak powybijane szyby, obłażący tynk, skrzypiące okiennice i zawalone schody.
- Imponujące... - szepnął Lupin, kierując się ku pokrytym wieloletnimi pajęczynami drzwiom.
- Och, nie tędy! Chyba nie myślisz, że mieszkałabym w czymś takim?!
Kobieta bezceremonialnie chwyciła go za rękaw i pociągnęła do...
Brwi naczelnego wilkołaka Zakonu Feniksa gwałtownie pojechały do góry, gdy został wepchnięty do przycupniętego niedaleko dworu, rozpadającego się wychodka.
- Co do...?
Nie zdążył jednak dokończyć, gdyż dokładnie w momencie, gdy Yen zamknęła za nimi drzwi, podłoga uciekła mu spod nóg i przez chwilę widział tylko ciemność, a wiatr świszczał mu w uszach. Sekundę później zbierał się do pozycji pionowej pod rozbawionym wzrokiem swej towarzyszki.
- Witam w moich skromnych progach – powiedziała, zapalając tkwiące w uchwytach pochodnie, a Lupin skonstatował, że znajdowali się w ciasnym, mrocznym korytarzu.
- Nie prościej byłoby zainstalować windę? – mruknął zrezygnowany Remus.
- Tak jest szybciej – wzruszyła ramionami. - Poza tym windy są pretensjonalne.
- No tak... Zapomniałem, Yen.
- Chodźżesz wreszcie! Nie mamy całego dnia.
***
Lupin usiadł za stołem z surowego drewna naprzeciw kobiety. Niemal natychmiast pojawiły się przy nich drżące jak liście osiki, wyraźnie znerwicowane skrzaty domowe i ustawiły na blacie filiżanki z herbatą, po czym szybko czmychnęły, zmiażdżone wzrokiem przez swoją panią.
- Dobrze – odezwała się wreszcie, choć niechętnie Yen. - To czego chce ode mnie Dumbledore?
- A dlaczego uważasz, że jestem tutaj z jego polecenia?
- Zlituj się, Lupin! - rzuciła, wznosząc wymownie oczy do sufitu. - Nikt z was jakoś do tej pory nie raczył mnie odwiedzić, co wam się nawet chwali. Zresztą, kto przybyłby tutaj z własnej woli?
Tak, w tym momencie Remus sam się nad tym zastanawiał. Dlaczego musieli posłać akurat jego? Siedział teraz kilka stóp pod ziemią, w ciemnej komnacie, fantazyjnie udekorowanej skórami węży i pękami tajemniczych ziół, zwisających z powały i coraz mniej mu się to podobało. To od pierwszej chwili dobrze nie wyglądało, nie mówiąc już o tym, co miał do zakomunikowania swojej dziwnej towarzyszce.
- No więc? - ponagliła go. - Dowiem się, czy nie?
- Cóż...
***
- CO?! Że jak?! - krzyk zszokowanej Yen wstrząsnął murami podziemnego siedliska. Z jej głosu jakimś cudem nagle zniknęła efektowna głębokość i nieco upiorny mat.
- Cóż...
- Możesz mi to powtórzyć? Bo chyba nie zrozumiałam.
- Więc...
- Że niby ja mam... Ja... Ja mam... Uch! Mam wyjść za... Za Snape'a?! Tak?! - kobieta uderzyła z rozmachem pięścią w stół, strącając na ziemię filiżanki.
- Taki jest plan.
- Czy wyście tam wszyscy poszaleli?! Zaklęcie Świętego Wita? Czy może Walentego? - Yen zerwała się na równe nogi i krążyła po pokoju, mierzwiąc jeszcze bardziej swoją nastroszoną bojowo czuprynę.
- Posłuchaj mnie, Yen...
- Przecież to czysta głupota! Niby jaki to ma cel?
- Mamy... ZAKON ma ostatnio problemy z Severusem...
- To chyba nic nowego? Sever, zdaje się, ma tak na drugie imię. Problemus...
- Nie, teraz chodzi o coś zupełnie innego...
- Jasne! - wyrzuciła z siebie ironicznie. - I małżeństwo ma go nagle magicznie odmienić? Świetnie! Znakomity pomysł! Na pewno poskutkuje. Zawsze skutkuje. Wiesz z doświadczenia, nie? Robicie już zakłady? Mogę coś postawić?
- Uspokój się. Nikt cię nie zmusza.
- Kto to wymyślił? Dumbledore, prawda?
- Tak, to był pomysł Albusa...
- Wiem. Tylko ten stary dureń mógł na coś takiego wpaść! To jego charakterystyczny, gryfoński plan – chodźcie, zrobimy tak i zobaczymy, co z tego wyjdzie, a nuż.
- Na litościwego Merlina, Yen, proszę!
- Nie yenuj mi teraz, Lupin!
- Daj sobie coś wytłumaczyć.
- Pewnie! Przecież dlatego przysłali ciebie. Nikt tak świetnie nie tłumaczy, pan, cholera, profesor! Wiedzieli, że tylko ciebie nie wyrzucę od razu za bramę. Więc racz powiedzieć mi jedno – zatrzymała się nagle przed nim, opierając dłonie na biodrach i wysuwając wojowniczo brodę. - Dlaczego ja? Czy ja wam coś zrobiłam? Czy ja się do tej waszej wojennej piaskownicy w ogóle mieszam? Siedzę sobie cicho z dala od tego wszystkiego. WIĘC DLACZEGO?
- Tylko ty się nadajesz, Yen. Jesteś współczulna. Mówiłem ci, że Snape chce odejść, a my musimy go za wszelką cenę powstrzymać. Potrzebujemy kogoś, kto zmusi go, aby pozostał. Kto będzie potrafił nim pokierować.
- Cudownie! Więc mam zostać psychoanalitykiem byłego Śmierciożercy z ostrą paranoją? Czy wam się wydaje, że nie mam nic lepszego do roboty?
- Yen, jesteś jedyna.
- A to dobre! D-L-A-C-Z-E-G-O?!
- Bo on cię lubi... eee... lubił. Chyba tylko ciebie. Chodziliście ze sobą w Hogwarcie. Przynajmniej na to wyglądało... - zmęczony Remus zamilkł, czekając na wybuch, który jednak nie nastąpił.
Wykrzywiona wściekłością twarz stojącej nad nim Yen nagle się wygładziła i rozciągnęła w wyrazie zdumienia. Oczy kobiety zamrugały i rozbłysły. Ułamek sekundy później pani domu odrzuciła głowę do tyłu i wybuchnęła szalonym, dźwięcznym i niesamowicie melodyjnym śmiechem. Remus osłupiał.
Tymczasem Yen złapała się za brzuch i zgięła w ataku niepowstrzymanego chichotu. Na szczęście Lupin wykazał się refleksem i podesłał jej krzesło, zanim wylądowała na podłodze. W jednej chwili zaczęła się rozpadać groźna maska, przygotowana przez kobietę specjalnie na jego powitanie. I nie tylko to. Nagle jej krótkie, nastroszone, beżowe włosy zaczęły się wydłużać, ciemnieć, aż w końcu spłynęły wijącą się, hebanową kaskadą na plecy aż do samej talii. Dziwne, kolorowe oczy nabrały głębokiej, błękitnej barwy , a workowata, bezkształtna szata zaczęła się tu i ówdzie wypełniać i interesująco zaokrąglać. Jednocześnie brudne, kamienne ściany eksplodowały kolorami kwiecistej tapety, pod nogami Lupina znikąd pojawił się puszysty perski dywan, a zbity z nieheblowanych desek stół wygładził się i sam nakrył delikatnym, koronkowym obrusem. Dodatkowo wzdłuż ścian zapłonęły pachnące świeca, a wszystko to przy akompaniamencie dźwięcznego, kobiecego śmiechu...
Oto sprzed oczu Remusa zniknęło dziwaczne, pokraczne indywiduum, które przywitało go na górze, a w jego miejsce pojawiła się ONA, prawdziwa Yenlla Honeydell, najpiękniejsza, najbardziej oszałamiająca dziewczyna, jaka kiedykolwiek ukończyła Hogwart, w której podkochiwała się chyba cała męska populacja studentów, a potem większa część czarodziejskiego świata. Kobieta o wymiarach tak idealnych, że pewien rozmiłowany desperat wpisał je do Księgi Wieczystej Chwały i Zasług Hogwartu, a rozbawiony Dumbledore zgodził się, aby tam pozostały. Yenlla, która w szkole na przemian nazywano Etain lub Tytanią, zadziwiając nauczycieli znajomością mugolskiej mitologii i kultury. Tak więc znów miał przed sobą prawdziwą, dawną Yen i sam nie wiedział, która z nich dwóch jest gorsza...
Kobiecie wreszcie olbrzymim wysiłkiem woli udało się opanować i przemówiła miłym dla ucha, śpiewnym głosem:
- Och, przepraszam cię za to przedstawienie, Remmy.
Następnie, w nowym ataku wesołości, zerwała się z krzesła, podbiegła do mężczyzny, z piskiem rzuciła mu się na szyję i obsypała serdecznymi pocałunkami, jednocześnie otaczając obłokiem intensywnych perfum. Remus Lupin jeszcze nigdy nie czuł się tak zdezorientowany. Oto właśnie przykleiła się do niego autentyczna, światowa gwiazda. W pierwszym odruchu spróbował wstać, ale ciężar ciała Yen, choć niewielki, popchnął go z powrotem na siedzenie. Wtedy w podświadomym odruchu łapania równowagi przypadkowo splótł dłonie wokół jej talii, co wcale wiele nie pomogło, tylko jeszcze bardziej zmąciło w głowie. Miękkość i delikatność, wyczuwanej pod palcami dłoni konstrukcji kobiety sprawiła, że na chwilę przestał myśleć o czymkolwiek poza nią samą. Yenlla Honeydell... Na Merlina, Dumbledore wiedział, co robi... Jak zwykle zresztą.
Wreszcie wciąż roześmiana Yen odsunęła się od niego i wyćwiczonym ruchem poprawiła swoje długie włosy, po czym zaczęła się kręcić przed nim, wyginając i oglądając uważnie, jakby sama też dawno nie widziała się w tej postaci.
- Musiałam zapomnieć dzisiaj odnowić zaklęcie, skoro wszystko wróciło do normy – powiedziała w zamyśleniu. - Trzeba je rzucać na nowo co kilka godzin. Naprawdę przepraszam za to na górze – zwróciła się znowu do niego. - Wiesz, jak jest. Właśnie się doktoryzuję, a nie mogę tego robić z takim wyglądem – wskazała na siebie wymownym gestem. - Niektórzy mogliby tego nie przeżyć...
- Doktoryzujesz? Myślałem, że...
- Tak, tak – przerwała mu, niecierpliwie machając dłonią. - W Mungu zdążyłam się już dawno habilitować. Robię teraz doktorat na mugolskim uniwersytecie. Z ziołolecznictwa. Chyba nie sądziłeś, że te zielska na suficie to dekoracja? Nie jest ze mną jeszcze aż tak źle...
Tak, doktoryzacja, habilitacja... Jakimś absurdalnym zbiegiem okoliczności kobieta o zewnętrznych warunkach Yenlli Honeydell została obdarzona czysto krukońską umysłowością. A to potrafiło całkiem nieźle skomplikować życie...
- Musiałam się stworzyć na nowo. Nie mogłabym studiować, wyglądając tak, jak wyglądam... a raczej wszystko szłoby mi bardzo łatwo i szybko, nie musiałabym pisać prac ani niczego zaliczać i w ogóle, ale to by było nieuczciwe. Ech! - westchnęła filozoficznie. - Mugole nie różnią się w tym wiele od czarodziejów, nikt nie chce uczyć pięknych kobiet...
- Ale dobrze – kontynuowała Yen. - Nie zadałeś sobie tyle trudu i nie przyjechałeś tutaj, aby słuchać o moich planach naukowych. Wręcz przeciwnie – dodała sarkastycznie, marszcząc jednocześnie kształtny nos. - No? Więc na czym stanęliśmy?
Zatopiony potokiem dźwięcznego kobiecego monologu Lupin nagle skonstatował, że gdzieś się po drodze w tym wszystkim zgubił. Zapatrzył się na nią trochę nieprzytomnie.
- Aha, wiem – odpowiedziała sama sobie Yen. - Omawialiśmy mój mały, zadawniony romans z Sverem. Ech, Lupin, Lupin... - kobieta pokręciła z politowaniem głową nad swoim gościem i rozparła się wygodniej w fotelu, odrzucając do tyłu hebanowe włosy i zakładając nogę na nogę. Od niechcenia machnęła też różdżką w stronę rozbitej zastawy. - Błyskotka! Newton! - krzyknęła.
Zaraz też ponownie pojawiły się jej dwa skrzaty, tym razem zamiast w dziurawe, zgrzebne worki, odziane w artystycznie udrapowane, śnieżnobiałe serwetki. Zaklęcie Yenlli Honeydell musiało działać na cały jej dobytek.
Gdy skrzaty po raz drugi zaserwowały podwieczorek, kobieta znów się odezwała.
- Chcesz posłuchać historyjki? - zapytała.
Remus gorliwie pokiwał głową, ignorując fakt, że wkraczanie w takie sprawy było mało delikatne... Jednak z drugiej strony miał świadomość, że i tak tego, najwyraźniej, nie zdoła uniknąć.
- W Severusie Snape'ie kochał się cały Krukoland – oświadczyła Yen.
Brwi Lupina gwałtownie pojechały do góry, zastygając w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia. Nie zamierzał ukrywać, że była to jedna z najdziwniejszych rzeczy, jakie w życiu usłyszał. Nigdy nie interesował się specjalnie tymi sprawami, ale z tego, co pamiętał, płeć piękna zazwyczaj kręciła się wokół Syriusza.
- Nie patrz tak na mnie! - zaśmiała się Yen, a Remus poczuł dziwne mrowienie na plecach. - Ja wiem, że on ma wygląd nie w pełni przetransmutowanego nietoperza, ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Są ważniejsze rzeczy.
- Doprawdy? - zagadnął gorzko Lupin. Przecież on też miał swoją przeszłość.
- Oczywiście! Był brzydki, ale ten jego ślizgoński intelekt – kobieta w przypływie emocji aż się oblizała, a naczelny wilkołak miał szczerą nadzieję, że zrobiła to nieświadomie. Chociaż z drugiej strony powszechnie było widomo, iż wszyscy Krukoni są nieco obłąkani – Godryku, wybacz! - nawet bardziej, niż Ślizgoni. Za dużo książek.
- Sever był niesamowity! Najlepszy ze wszystkiego. Prymus absolutny. Miał chyba najlepsze oceny, a poza tym on po prostu WIEDZIAŁ, a nie tylko odwalał chałturę, jak każdy. I był świetny z eliksirów, naturalny talent. Choćby nie wiem, jak się starał, Krukon nigdy nie dorówna pod tym względem pierwszemu lepszemu Ślizgonowi. Z tym się trzeba urodzić... Albo mieć korepetycje, rozumiesz? - Yen mrugnęła do niego w taki sposób, że natychmiast zrobiło mu się gorąco. Niewątpliwie lepiej by było, gdyby pozostała w swojej poprzedniej postaci, bo jej urok najwyraźniej działał niezależnie od niej.
- W Krukolandzie – kontynuowała pani na Kruczym Gnieździe – Sever był obiektem prawdziwej obsesji, wszystkie o nim śniły. Pomimo tego strasznego nosa... Ale z drugiej strony, nos też ma swoje znaczenie, czy raczej symbolikę... Długość... Musiałeś o tym słyszeć.
Stara, dobra Etain... Remus Lupin zaczął poważnie obawiać się o siebie.
- No więc w tym miejscu, nadchodzi pora na mnie – mówiła dalej Yenlla. - Dałam się w to wszystko wplątać zupełnym przypadkiem. Rozgadałam się za bardzo, wyśmiałam te ich dzikie fantazje i je wkurzyłam, więc rzuciły mi
wyzwanie
. Pamiętasz to jeszcze? Zabawę w wyzwania? Powiedziały, że skoro jestem taka mądra, to... Jednym słowem założyłam się z nimi, że... ekhm, tak... pocałuję Snape'a. Albo jeszcze lepiej, skłonię go, żeby ze mną chodził... Bardzo zabawne! Ale nie mogłam się wycofać, bo wyszłabym na tchórza i idiotkę. Duma siedemnastolatki, cholera.
- Czyli uwodzenie Snape'a?
- Trafne ujęcie. Powinieneś zostać politykiem, Lupin. Zawsze dobrze dobierałeś słowa. Ech... Więc tak. Następnego dnia najzwyczajniej w świecie podeszłam do niego na przerwie i pocałowałam go przy wszystkich, na środku korytarza, pod samym nosem świętej dziewicy Minervy. Krukonki za moimi plecami wydały histeryczny, zbiorowy pisk, a ja przedstawiłam się i sobie poszłam. Nie da się ukryć, że zrobiłam na nim wrażenie. W życiu nie widziałam u nikogo takiej miny – Yen zachichotała, a w oczach błyszczała jej dzika satysfakcja, jaką widocznie napełniało ją to wspomnienie. - Upuścił książki prosto pod nogi Dumbledore'a.
„Trafiony, zatopiony” - pomyślał w duchu Lupin. Nie zapomniał jeszcze, w jaki sposób Yenlla Honeydell potrafi się poruszać, jak zmienia się wyraz jej twarzy w zależności od tego, jakie chce sprawić wrażenie... A jej sposób chodzenia? Od tego ciągłego kołysania można było dostać zawrotów głowy, a w wypadku mniej odpornych, nawet choroby morskiej.
- To wszystko było szalenie zabawne. Biedny Sever przez jakiś czas kręcił się niezdecydowany, aż wreszcie dopadł mnie kiedyś w bibliotece. Potem, od słowa do słowa, naprowadziłam go na zaproponowanie korepetycji... Na tym mi w sumie naprawdę zależało... Wiesz, dwie pieczenie na jednym ogniu. Miałam najlepszego nauczyciela w Hogwarcie, a poza tym Severus w ogóle potrafi wiele rzeczy zrobić lub załatwić, jeżeli chce albo jeżeli potrafi się nim odpowiednio pokierować. A tak się składa, jak sam stwierdziłeś, że ja jestem współczulna. Wprawdzie musiałam z nim za to spać, ale cóż...
Na te słowa Remus Lupin zachłysnął się herbatą i rozkaszlał. Yen tylko zaśmiała się perliście, posyłając ku niemu skrzatkę z chusteczką.
- Tak to już jest na tym świecie – skwitowała filozoficznie kobieta. - Nie ma nic za darmo i tak dalej... Ale! Po prawdzie miałam wtedy bardzo nudnego chłopaka, więc to było niewielkie poświęcenie. Trzeba było widzieć, jak Sever go spławił przy pierwszej okazji, właściwie nieświadomie. Facet bał się do mnie odezwać do końca szkoły... Poza tym Ślizgoni mają w sobie to coś, ten dryg do niektórych rzeczy... Nie chodzi mi o jakieś bzdurne bicze i tak dalej, ale oni są tak przyjemnie wyuzdani... Wiesz, o co mi chodzi.
Remus Lupin na odczepnego gorliwie pokiwał głową, pomijając milczeniem fakt pewnego swego niedoświadczenia na tym gruncie, bowiem nie dość, że jego erotyczne przygody w Hogwarcie były zerowe, to jeszcze nigdy nie miał okazji przespać się z żadnym Ślizgonem.
- A Sever wcale nie był taki okropny. Normalny facet, jak wszyscy, pod szatami też wyglądał tak samo. To wy zrobiliście z niego potwora. Uwzięliście się na niego i ty o tym dobrze wiesz!
- Ja...
- A cała ta sprawa z Wrzeszczącą Chatą i wilkołakiem to było zwykłe przestępstwo. Mogłeś go... Wszyscy o tym mówili już wtedy!
- Ale dyrektor zapewniał, że Snape nikomu...
- I nie powiedział. Wystarczy, że
zasugerował
. Halo, Lupin, mówimy o Krukonach i Ślizgonach, ludziach, którzy myślą, nie Gryfonkach, którzy z góry przyjmują wszystko tak, jak im się powie, bo przecież cały świat jest zbyt uczciwy, aby...
- Dobrze, zrozumiałem.
- Na drugi dzień wiedzieli wszyscy, którzy powinni. W Slytherinie mieli nawet taką pozyc... Ale ty chyba nie chcesz tego wiedzieć – Yen zrobiła bardzo nieudaną, bardzo niewinną minkę i kontynuowała. - Co do Severa miał wprawdzie tę swoją obsesję na punkcie czarnej magii, ale to przecież też jest interesujące... Nigdy cię to nie pociągało, Remmy? Wszechwładna potęga w twoich rękach? A Sever... Zresztą nikt w całej szkole tak dobrze nie całował...
Remus Lupin poczuł się naprawdę zmęczony. Od początku wiedział, że to zadanie przerasta jego siły, ale według Albusa nikt inny nie byłby w stanie w obecności Yen zachować zdrowego rozsądku dłużej niż dziesięć minut. Naczelny wilkołak Hogwartu zmagał się z nią już całą godzinę. Patrzył teraz na straszną Yenllę Honeydell, jej rozmarzony uśmieszek i modlił się, aby nadszedł wreszcie czas powrotu do podstawowego tematu, zanim będzie zmuszony wysłuchać więcej szczegółów z nocnego życia swojej byłej uczelni. Niczym tonący brzytwy uchwycił się jej ostatniego zdania.
- Więc zgódź się – rzucił na tyle kusząco, na ile pokuszenie potrafiła wykrzesać z siebie jego gryfońska natura. - Bardzo nam pomożesz – a następnie w przypływie rozpaczy dodał. - Jesteś jedyną osobą, która nie potraktuje tego jak dopust Boży.
Twarz kobiety momentalnie spochmurniała i spoważniała.
- Nie – odrzekła krótko, wstając i powracając do nerwowego spaceru po pokoju. W jej ruchach i całej postaci pojawił się dziwny chłód. Opadła kolejna maska. Yen-trzpiotka, rozprawiająca o długości nosów zniknęła tak nagle, jak się pojawiła.
- Dlaczego?
- Dobrze mi tu – powiedziała zupełnie innym tonem, głosem pełnym skupienia i tłumionego gniewu. - Nie możecie wymagać ode mnie powrotu. Nie macie prawa. Wiesz, ile czasu zajęło mi odpowiednie przygotowanie tego schronienia? Żyję spokojnie i pracuję nad doktoratem. Nie mam najmniejszej ochoty mieszać się w wasze sprawy, nie chcę zwracać na siebie uwagi. Obiecałam to sobie wtedy: nigdy więcej. Nie chcę mieć znowu Śmierciożerców na karku. Wiesz co, Lupin? - zwróciła się nagle ku niemu, a oczy jej płonęły niezdrową fascynacją. - Jeżeli kiedykolwiek zdarzy ci się być na zebraniu młodzieżowych bojówek kolejnego światowego superterrorysty i tyrana, nigdy, ale to NIGDY, nie wytykaj mu nieścisłości w planie podboju uniwersum, a już na pewno nie sprzeczności w ideologii. Sever zabrał mnie na góra trzy spotkania. Nie pamiętam, co tam naopowiadałam i nie chcę tego pamiętać, ale dostałam adnotację jednostki potencjalnie buntowniczej do przyszłego zlikwidowania. A Sam-Wiesz-Kto powrócił.
- Yen...
- Nie ma mowy! - wrzasnęła nagle w wyraźnej panice. - Nie mam zamiaru znowu przez to przechodzić! Wiesz, jak to jest... Wiesz, jak to jest, kiedy ci żywcem wyrywają nerki? I wątrobę, kawałek po kawałku, w godzinnych odstępach... A ty nic nie możesz zrobić. Nawet się poruszyć. Ja nie będę przez to jeszcze raz przechodzić. O, nie... Nigdy. Znajdźcie sobie inną naiwną. Do dzisiaj dostaję nerwowej wysypki na sam dźwięk imienia Prometeusz – zaśmiała się histerycznie – tylko, że on przynajmniej sobie na to zasłużył. Ja NIE. NIE! - krzyknęła znowu. - Wiesz, ile trwała rekonwalescencja? Nie chciałbyś wiedzieć. Nie chciałbyś tego czuć! Radźcie sobie sami.
- Yen, ja rozumiem...
- Nic nie rozumiesz! Inaczej by cię tu nie było. Nie należę do Zakonu, nie możecie niczego ode mnie wymagać. Znajdźcie kogoś innego.
- Na litościwego Merlina, kogo? Posłuchaj mnie... – Remus podniósł się powoli i ruszył w jej stronę, jednak gdy spróbował dotknąć jej ramienia, wyrwała się gwałtownie.
- Zapewnimy ci maksymalną ochronę – kontynuował Remus. - Jesteśmy przygotowani...
- Tak, jak w przypadku Potterów? – zripostowała jadowicie.
- Nie prosilibyśmy o to – tłumaczył wyraźnie i z naciskiem mężczyzna – gdybyśmy mieli wybór. Pomyśl, kto ma wyjść za Snape'a? Tonks? Dumbledore? A może Syriusz?
Yenlla ze świstem wciągnęła powietrze i błyskawicznie odwróciła się w jego stronę. Zmarszczone brwi i furia, malująca się na jej twarzy, mogły przyprawić o zawał serca. Ruszyła w stronę Remusa, który cofnął się szybko i wylądował z powrotem w fotelu. Yen żelaznym uściskiem, jakiego trudno byłoby się po niej spodziewać, przygwoździła jego dłonie do oparć i wysyczała wściekle:
- Black? To ta świnia żyje?
Lupin z wysiłkiem przełknął ślinę. Pora nie była odpowiednia, a temat był już wystarczająco trudny. Zadanie z każdą chwilą okazywało się coraz bardziej niewykonalne, a teraz doszedł kolejny problem. Taki, który pominął nawet Dumbledore. Mianowicie Remus Lupin wolałby, aby legendarna Etain nie znajdowała się tak blisko niego albo żeby chociaż miała pozapinane wszystkie guziki przy szacie...
A teraz jeszcze musiał wspomnieć o Łapie... Niech to!
- Tak – odparł, delikatnie odsuwając ją od siebie. - Mój przyjaciel – podkreślił - ma wrodzone szczęście. Widzę, że słyszałaś o zajściu w Ministerstwie... Otóż okazało się, że akurat wtedy Niewymowni prowadzili badania w Sali Śmierci i nałożyli magiczny portal na Zasłonę. Syriusz ocknął się kilka dni później w kacopodobnym stanie w samym środku Kambodży. Musieliśmy się nagimnastykować, aby nie wpadli na jego trop. Jednak urzędnicy Ministerstwa mieli wtedy mnóstwo innych rzeczy na głowie.
- Nie! No nie! Tego nie możecie ode mnie wymagać! O, NIE! Nie mam zamiaru oglądać więcej tej szui na oczy! Nie możecie stawiać mnie w takiej sytuacji! Współpracować z tym... Z tym... - miotała się wściekle Yen. - Wiesz, co on... On... Umówił się ze mną, a na spotkanie posłał Pettigrewa! Napojonego eliksirem wielosokowym. Chciał mu moim kosztem zapewnić inicjację!!! Jakbym była... Ja wiem, co wy wszyscy o mnie myśleliście, zwłaszcza po tej aferze z McGonagall, ale... Na Rowenę! Na szczęście jestem współczulna, dziękować mocom wszystkich żywiołów! Od razu się zorientowałam, że to nie Black. Nie miał jego uczuć, jego emocji. Black zawsze wysyłał określone sygnały, coś w rodzaju: „Jak wyglądam?” albo „Czy wypada już zdjąć spodnie?”, a tamten się bał, trząsł się jak pudding. Black-pyszałek nigdy się nie bał, jak każdy głupiec!
- Yen, to było sto lat temu! - westchnął ciężko Lupin. Nie miał ochoty rozprawiać teraz o wszystkich grzechach Łapy, które znał aż zbyt dobrze.
- Jasne! Świetnie! Zapomnijmy o tym, przecież to nieważne. Gryfoński... Ech, Śmierciojad Severus nigdy by mi czegoś takiego nie zrobił. Po prostu, zwyczajnie, kazałby mi się z kimś przespać.
- I zrobiłabyś to?! - wykrzyknął z niedowierzaniem Lupin, zanim zdołał się powstrzymać i zauważyć, że nie było to zbyt taktowne.
Z Yen jakby nagle uszło całe powietrze. Spoglądała przez chwilę na mężczyznę, po czym opadła bezsilnie, zrezygnowana na krzesło. Ponownie bardzo poważna, zapatrzyła się bezmyślnie w jeden punkt przestrzeni, gdzieś w okolicach jego lewej kostki i westchnęła.
- To wszystko przez to – stwierdziła enigmatycznie.
- Przez co? - nie zrozumiał Remus.
- Moje ciało – obrysowała wymownym gestem dłoni całą siebie. - Nawet ty, święty Lupin, gapisz mi się bezczelnie w dekolt.
Ku swemu bezgranicznemu zaskoczeniu, naczelny wilkołak Hogwartu skonstatował, że rzeczywiście to robi i szybko odwrócił wzrok, dziękując Merlinowi, że nie usłyszał tego dwadzieścia lat temu, bo niechybnie spłonąłby rumieńcem. Jednak to było normalne. Na Yenllę Etain Honeydell zawsze wszyscy się gapili. Przyciągała spojrzenia, jak magnes, ale też nie da się ukryć, że było na co popatrzeć. Faktycznie musiała mieć tego dosyć. Ale z drugiej strony, o to im właśnie chodziło. To był sposób, jakiego szukali. Nieprzyjemne i mało delikatne, ale prawdziwe. Jeżeli ktokolwiek może zrobić wrażenie na Snape'ie, jakoś go poruszyć, to tylko nieprawdopodobnie piękna Yenlla. Jeżeli ktoś może nim pokierować, to tylko współczulna czarownica z naturalną zdolnością do lekkiej hipnozy i olbrzymią siłą sugestii.
Remus Lupin wiedział, że znienawidzi się za to, co będzie musiał teraz zrobić, ale nie miał innego wyjścia. Yen była im potrzebna do realizacji planu Albusa Dumbledore'a, była wręcz niezbędna, a plan musiał zostać wprowadzony w życie jak najszybciej. Mężczyzna miał naturalny dar przekonywania, za co był podziwiany, ale też wmanewrowywany w różne psychologicznie skomplikowane sytuacje. Dar – dobre sobie! Remus, w ramach samoudręczenia wolał to nazywać emocjonalnym szantażem i miał tego szczerze dosyć.
- Yen... – Lupin zbliżył się do kobiety, ukląkł przy jej krześle i delikatnie ujął za drobne, białe dłonie, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. - Yen.
- Czego ty ode mnie chcesz? - jęknęła.
- Proszę cię, zastanów się nad tym.
Odpowiedziało mu milczenie.
- Przepraszam, że zapytam, ale... Co czujesz do Severusa?
- Nie wiem – kobieta wzruszyła ramionami. - Nic. To było bardzo dawno temu. I nieprawda.
- Wiesz, co się stanie, jeżeli on odejdzie z Zakonu? Jeżeli spróbuje zlekceważyć Voldemorta? Kiedy nie odpowie na wezwanie? Kiedy to wszystko wyjdzie na jaw? Nie będziemy mogli go dalej chronić, przerwie wszystkie zaklęcia osłonowe.
- A przecież jest wam potrzebny, tak?
- Tak.
- Pięknie. I to wy jesteście Jasną Stroną?!
- Yen, on umrze...
- I ja mam go ratować? Ślub ze mną ma to wszystko zatrzymać? Jaki to ma w ogóle związek?! Lupin, pomyśl logicznie, czy...
- Yenlla, to jest tylko jeden z pomysłów. Najlepszy, jaki w tej chwili mamy.
Yen uniosła powoli głowę i przeszyła go spojrzeniem swoich niesamowitych chabrowych oczu. Lupin również nieopatrznie podniósł wzrok i utonął w nich na dłuższą chwilę, niezdolny się poruszyć. Nagle wszystkie myśli uleciały z jego umysłu i poczuł tajemniczą, błogą pustkę. Coś się zmieniło. Zupełnie niespodziewanie dotarło do niego, że tak jest dobrze, wspaniale, idealnie... Nigdy dotąd tak się nie czuł i chciałby, aby ten moment trwał wiecznie. Chciałby już nigdy w życiu nic nie robić, tylko klęczeć tutaj, u stóp Yenlli Honeydell i zanurzać się w tych oczach. Mimowolnie zacisnął mocniej ręce na jej dłoniach.
Po chwili kobieta poruszyła się, wyswobodziła z uścisku, powoli podniosła i przeszła na drugi koniec pokoju. Stanęła tyłem do Lupina, opierając się ciężko o stół i zwieszając smętnie głowę. Zapanowała głucha, pełna napięcia cisza. Remus wciąż patrzył na nią zafascynowany, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
- Dobrze – odezwała się wreszcie Yen. - Zgadzam się.
- Yenlla...
Pani na Kruczym Gnieździe odwróciła się gwałtownie i dokończyła szybko znów żywym, dźwięcznym głosem:
- Ale nie myśl sobie, że podziałały na mnie te melodramatyczne jęczenia, Lupin. O nie! Zrobię to... Z ciekawości – mrugnęła do niego zalotnie. - Dawno nie widziałam starego Snape'a. Myślę, że to będzie interesujące doświadczenie, nie sądzisz?
- Ja... Przykro mi, nie wiem – Remus Lupin nagle poczuł się absolutnie wykończony i cały jakby zapadł się w sobie. Teraz, gdy już osiągnął swój - „Zakonu” - poprawił się w myślach – cel, pomysł oddania właśnie tej kobiety Severusowi Snape'owi, przestał mu się podobać...
Nie zwracając już najmniejszej uwagi na swego gościa, Yen Honeydell zaczęła raźno pokrzykiwać na skrzaty. Zaraz też w pokoju rozpętało się istne pandemonium, gdy wszędzie wokół wirowały w powietrzu kufry, kuferki, walizeczki, skrzynie, pojedyncze części garderoby i całe mnóstwo bibelotów.
- Dobrze, Lupin – z chwilowego zamyślenia wyrwał mężczyznę głos, który rozległ się tuż koło jego ucha. - Dawaj ten świstoklik.
- Jaki świstoklik?
- Litości! Oboje wiemy, że nie mogłam się nie zgodzić, więc Dumbledore na pewno cię we wszystko wyposażył. Po co zwlekać?
- Tak – wybełkotał oszołomiony i onieśmielony wszystkim, co się wokół niego działo. - Jest jednak pewien problem...
- Snape nie wie, że wkrótce zostanie szczęśliwym małżonkiem, zgadłam?
Na widok zaskoczonej i cokolwiek nieprzytomnej miny mężczyzny, Yen szybko dodała:
- Nie trzeba być współczulną, żeby to wiedzieć. To przecież Snape. Pewnie trzeba go najpierw do tego przekonać, hm?
- Tak.
- Szkoda czasu – stwierdziła kategorycznie.
- Co? Przepraszam - słucham?!
- Merlinie! Lupin! - kobieta zatrzymała się przed nim i zaśmiała prosto w nos. - Nie istnieje sposób przekonania Severusa do dobrowolnego zaobrączkowania! Pomyśl trochę.
- Więc jak...? - spróbował się wtrącić Remus, ale jego piękna towarzyszka wpadła już w rytm galopującego słowotoku.
- O, to na pewno nie będzie dobrowolne. Ale chyba nie myślisz, Remmy, że ktoś taki, jak ja nie poradzi sobie ze Snape'em przy pomocy własnych metod? Dajcie mi tylko wolną rękę.
- Co chcesz zrobić? - zapytał znowu Lupin, któremu, ku jego własnemu, niepomiernemu zaskoczeniu, wyszukiwanie kolejnych przeszkód, zaczęło przynosić dziwną satysfakcję. Jeszcze nigdy nie czuł niczego podobnego. Jeszcze nigdy aż tak mocno nie pragnął zatrzymać czasu.
- W ostateczności – odpowiedziała kobieta z rozbawieniem – upić go.
- CO?!
- Spić. Do nieprzytomności.
- Yen!
- Na przemądrą Rowenę! Powiedziałeś swoje, Lupin. Na wszystko się zgodziłam, więc, z łaski swojej, realizację moglibyście powierzyć mnie. Co za różnica, jak go do tego zmusicie, grunt, żeby się udało, prawda? - zakpiła. - A co do upicia... Uczyłam się od mistrza. Od samego Severusa. Jak myślisz, jakim cudem Snape mógł się przystawiać do Bellatrix pod samym nosem Rudolfusa? Sama pomagałam mu przygotowywać te wszystkie mieszaniny. Kto różdżką wojuje... i tak dalej. Ech, dobrze.
Wirujący po całym pokoju potok słów i przedmiotów nagle zatrzymał się i skumulował wokół ożywionej, zaróżowionej i aż promieniującej wdziękiem i energią Yenlli Honeydell.
- W porządku. Możemy iść.
Remus Lupin niechętnie zbliżył się do niej i niemal walcząc z sobą, wyciągnął z kieszeni obrączkę.
- Obrączka-świstoklik... Dumbledore i jego poczucie humoru – prychnęła Yen, przyglądając się jej krytycznie.
Kobieta rzuciła ostatnie spojrzenie na swoje mieszkanie, po czym z westchnieniem położyła polec na maleńkim srebrnym kółku.
- Żona dla Śmierciojada – prychnęła jeszcze na sekundę przed teleportacją. - Mój agent padłby ze śmiechu. Oczywiście, gdybym go jeszcze miała...
*********
* tytuł rozdziału zaczerpnięto z pewnego fanfika na Mirriel. Rzeczony utwór opowiada o... wyborach mistera Hogwartu.
** "Etain", tradycyjna poezja irlandzka. Utwór w tłumaczeniu Ernesta Brylla i Małgorzaty Goraj zaczerpnięto z tomiku "Irlandia. Liryki najpiękniejsze", Wydawnictwo Algo, Toruń 2000
Viviane
Wysłany: Wto 21:11, 21 Lut 2006
Temat postu:
Skąd ja to...hmmm..skąd ja to... wiem! Czy Ty prowadzisz bloga, na którym piszesz to opowiadanie?
Bo jeśli tak, to chyba już wiem skąd znam ten tekst:D
Jak na razie jest nieźle...zachęciłaś mnie do czekania na kolejną część ... o ile się pojawi z chęcią przeczytam...^^
Gala
Wysłany: Wto 23:23, 14 Lut 2006
Temat postu: [Fan Fiction] Żona dla Śmierciojada
Salve!
Opowiadanie powstało jako żart (a przynajmniej takie było tego zamierzenie) w reakcji na nieprzemijającą ne necie modę na płodzenie coraz to nowych żon, kochanek i córek Severa przez coraz to nowych (nowe) autorki fanficów. A więc już znacie ogólne założenia, a co z tego wyjdzie? Pożyjemy, zobaczymy...
ODSŁONA I
Sposób na Snape'a
„Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę.”
(J. Liebert)
- Nie.
- Ależ Severusie!
- Powiedziałem NIE, dyrektorze - wrzasnął nagle profesor Snape, a aż nazbyt czytelna ostrzegawcza nuta w jego głosie zamknęła usta nawet samemu Albusowi Dumbledore'owi. - Podjąłem decyzję - dokończył spokojniej i odwrócił się w stronę drzwi.
- Mój chłopcze, powinieneś to dobrze przemyśleć.
- Do ciężkiej żółciutka świneczka! - zaklął młodszy mężczyzna, zwracając się ponownie ku przełożonemu, jego oczy błysnęły niebezpiecznie. - Odkąd pamiętam, nic innego tutaj nie robię i wie pan, do jakich wniosków doszedłem? Że mam zwyczajnie dosyć – uciął gwałtownie i dla nich obu było całkowicie jasne, iż niezupełnie to chciał powiedzieć.
- Sev...
- Tak, dosyć! Jako Śmierciożerca mordowałem i torturowałem... Niech pan się przestanie krzywić, doskonale pan o tym wie! Zmieniłem strony i co? I moim głównym zadaniem nadal jest mordowanie i torturowanie! Nie tak miało być. Nie. To. Mi. Obiecałeś!
- Severusie...
- Nie. Między tobą i Mrocznym nie ma żadnej różnicy. Żegnam.
- Ależ...
- NIE! Do żółciutka świneczka, NIE! Odchodzę. Mam gdzieś ten zasrany Zakon i ciebie też. Odchodzę.
- Nie możesz. Jak...
- Mam to w dupie. Nie zatrzymasz mnie. Jestem wolnym człowiekiem, na litościwego Merlina!
Severus Snape jednym płynnym ruchem zerwał z siebie wierzchnią szatę i cisnął ją z rozmachem pod nogi dyrektora. Stanął tak przed nim, prawdopodobnie najpotężniejszym czarodziejem współczesnego świata, rozczochrany, w zwykłych mugolskich spodniach i wstającej z nich, wymiętej koszuli i wydyszał mu prosto w twarz:
- Udław się, Dumbel – po czym szybko wyszedł, trzaskając zamaszczyście drzwiami.
***
Kolejne, zwołane naprędce, zebranie Zakonu Feniksa w gabinecie dyrektora było wyjątkowo burzliwe.
- I on tak po prostu... - nie mógł uwierzyć Remus Lupin.
- Wyszedł – wzruszyła ramionami Minerva McGonagall. - Trzasnął drzwiami i zniknął.
- Jak to zniknął? Opuścił Hogwart? - dopytywał się Syriusz Black.
- Nie. Tego nie mógł zrobić.
- Jasne, przecież nie ma dokąd iść – zakpił.
- Syriuszu! - syknęła dawna nauczycielka mężczyzny, marszcząc groźnie brwi. - To są poważne sprawy, mógłbyś sobie chociaż raz darować. Nie jesteś już małym chłopcem!
- Więc właśnie dlatego nie muszę już słuchać morałów, pani profesor – odgryzł się naburmuszony pan Black.
- Łapa! - rzucił ostrzegawczo Lupin.
- Przestańcie się kłócić, na miecz Godryka! - odezwał się po raz pierwszy Dumbledore i zmęczonym ruchem potarł czoło. - Severus może się jeszcze nie wyprowadził, ale złożył rezygnację, zaszył się w lochach i poszukuje mieszkania przez ogłoszenie. Argus mi doniósł, że zaczął się pakować...
Pomiędzy kilkunastoma członkami Zakonu zapanowała niemal namacalna cisza. Mundungus Fletcher czkał rytmicznie przez sen.
- Czyli że on tak na poważnie? - niespodziewanie zabrała głos Tonks, otwierając szeroko oczy i czochrając w zamyśleniu swą wściekle różową czuprynę. Przeżywający egzystencjalne bóle buntownik absolutnie nie zgadzał się z obrazem wrednego nietoperza, który zapamiętała ze szkoły.
- Ale o co mu właściwie chodzi? - zastanawiał się głośno Kingsley Shacklebolt. - To znaczy... Przecież on zawsze właściwie robił to samo. Chyba to lubił, prawda?
- Może właśnie o TO chodzi – szepnął filozoficznie Lupin.
- Za coś się zostaje tym Śmierciożercą, nie? - kończył w tym czasie Kingsley. - I co? Dlaczego teraz mu się odmieniło?
- Okres.
- Słucham – nie dosłyszał auror.
- Powiedziałem, że pewnie ma okres – parsknął Syriusz.
- Black! - fuknęła na niego dziko profesor transmutacji, a siedzący obok Lunatyk westchnął teatralnie – jemu też stary kumpel powoli zaczynał działać na nerwy.
- Jednym słowem – wtrącił się Alastor „Szalonooki” Moody, zgrzytając z wściekłości zębami – właśnie zostaliśmy bez szpiega w szeregach wroga, bo ta twoja lewa ręka ma humory. Tak, Albusie! Akurat teraz! Czy to nie dziwne?
Prawdopodobnie najpotężniejszy czarodziej współczesnego świata po raz nie wiadomo który tego wieczoru ciężko westchnął i rozmasował sobie skronie.
- A może on wrócił do... - zasugerowała nieśmiało Molly Weasley.
- Moim zdaniem, bezsprzecznie – przytaknął szybko stary auror. - Przeklęty, przewrotny...
- Nie, w takim wypadku najpierw by nas pozabijał, zamiast robić sceny – pokręcił głową Dumbledore.
- Może to taka zmyła...
- Syriuszu, teraz to ja cię proszę!
- Już dobrze, dyrektorze.
- Naprawdę, Harry tak bardzo cię w tym przypomina, że gdybym nie wiedział, że Lily...
- Albusie, to nie jest najlepszy moment – przerwała dyrektorowi Minerva McGonagall.
Starszy mężczyzna w zamyśleniu potoczył wzrokiem po wpatrzonych w niego z wypisanym na twarzach wyczekiwaniem podwładnych.
- Posłuchajcie mnie, moi drodzy, musimy coś zrobić, wymyślić jakikolwiek sposób, aby zatrzymać Severusa Snape'a w Zakonie. To już nie są żarty. Severus to nasz jedyny kontakt wśród zwolenników Toma. Wojna wkracza w decydująca fazę, nie poradzimy sobie bez jego raportów, nie mówiąc już o wrodzonych zdolnościach strategicznych, z których Tom korzysta w tym samym stopniu, co ja. Severus nie może odejść. To zbyt niebezpieczne, zarówno dla naszych planów, jak i dla niego samego. Równocześnie z opuszczeniem Zakonu, Severus postanowił nie stawiać się więcej na wezwania Voldemorta. Nie muszę wam tłumaczyć, jak to się skończy, prawda? Musimy coś zrobić. Teraz.
- Tak, ale co? - pokręciła głową profesor McGonagall. Jeżeli o nią chodziło, nie miała do Ślizgonów ani serca, ani cierpliwości, a mimo swych najszczerszych chęci nie była w stanie przemienić Snape'a w Gryfona.
- Imperius.
- Łapa, wyjdź!
- Spokojnie, Lupin. Popieram pomysł pana Blacka – wtrącił się znowu Moody ze złowrogim uśmiechem. - Zgłaszam się na ochotnika, aurorzy mają licencję... Jednak, gdyby ktoś chciał znać moje zdanie, proponowałbym od razu Avadę.
- Wszyscy zachowujecie się jak dzieci! Doprawdy! - oburzyła się wicedyrektorka i gwałtownie poderwała się z krzesła. - Jeżeli ta dyskusja zaraz nie zacznie zmierzać w sensownym kierunku, to ja opuszczę to pomieszczenie. Mam o wiele lepsze rzeczy do roboty, niż wysłuchiwanie tych bzdur.
- Proszę, błagam o spokój – poprosił zmęczonym tonem dyrektor, wesołe iskierki w jego oczach należały w tej chwili do odległych wspomnień. - Przykro mi to mówić, ale jeżeli chodzi o Severusa, wszyscy ponieśliśmy klęskę. Od samego początku nie potrafiliśmy do niego dotrzeć, porozumieć się, nie możecie, moi drodzy, nie przyznać mi racji. Sam popełniłem na tej drodze całe mnóstwo pomyłek. Musimy więc uciec się do pomocy kogoś z zewnątrz, musimy znaleźć kogoś, kto będzie w stanie utrzymać go w Zakonie. Na powrót przyciągnąć, przywiązać, przekonać do wspólnej sprawy.
- Albusie, o czym ty właściwie... - profesor McGonagall opadła bezsilnie na miejsce. - Chyba nie...
- Dyrektorze, myśli pan, że...? Naprawdę?! - wykrzyknęła Molly.
- Nie, Albusie, ty chyba kompletnie oszalałeś! - zawołał Moody. - Już lepiej...
- Avadą?
- Panie Black, czy nie myślał pan kiedyś o karierze aurora?
- Przemknęło mi przez myśl...
- Na wspaniałą Morganę, o czym wy wszyscy... - zaczęła Tonks, ale Lupin zaraz jej przerwał:
- Na litość, dajcie dyrektorowi skończyć.
- Dziękuję, Remusie. Tak więc, jak się pewnie zorientowaliście, moi drodzy, mam już pewien plan, ale dla jednego spośród was oznacza to dłuższą podróż. Uważam jednak, ze warto. To nasza jedyna szansa.
W tym momencie drzwi gabinetu otworzyły się i wsunęła się przez nie głowa woźnego Filcha.
- Dyrektorze – zameldował, salutując po żołniersku – profesor Snape właśnie opuścił zamek.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin